A gdyby rzucić tak wszystko i wyjechać w Bieszczady? Takie pytanie zapewne pojawiało się nie raz na różnych etapach naszego życia. Ja również miałem takie zamiary, jednak mój wrodzony lęk przed światem skutecznie mi te plany ograniczał. Na całe szczęście takich dylematów nie miały główne bohaterki The Royal Hotel, nowego thrillera Kitty Green, które polskie góry zastąpiły odludnym barem gdzieś na głębokiej, australijskiej prowincji.
Jak nauczyła nas kinematografia i, na nieszczęście niektórych, życie, Australia to kraj czyhających wszędzie niebezpieczeństw. Czy to jadowite węże, pająki, potężne upały, pożary i banda nabuzowanych, podpitych facetów napędzanych toksycznymi wzorcami, o tym kontynencie mówi się, że wszystko, co na nim, chce nas zabić. To oczywiście żyzny, choć spalony słońcem, grunt pod kręcenie mrocznych opowieści z pogranicza horroru i kryminału.
Green, współpracując ze współscenarzystą Oscarem Reddingiem, oparła swój scenariusz na dokumencie Pete’a Gleesona z 2017 roku, Hotel Coolgardie. Film Gleesona oddaje na ekranie to, co się dzieje, gdy dwie młode Finki pracują za barem w małym australijskim miasteczku. Nawet przy włączonych kamerach Gleesona miejscowi angażują się w dyskryminację, lubieżne obelgi i seksualne podteksty wobec dwóch kobiet. Co mogłoby się wydarzyć, gdyby kamery były wyłączone? To już sam w sobie dość niepokojący punkt wyjścia, a twórczyni The Royal Hotel dramatyzuje te wydarzenia i redaguje je na język filmu.
Film zaczyna się od momentu, gdy dwójka kanadyjskich turystek, Hanna (Julia Garner) i Liv (Jessica Henwick), spłukana imprezowym życiem Sydney przyjmuje ofertę pracy za barem gdzieś na prowincji. Po przybyciu dość szybko zdają sobie sprawę, że przestroga o nieco uciążliwych warunkach pracy była kroplą w morzu. Wiecznie pijany właściciel, Billy (Hugo Weaving), nazywa Hannę „inteligentną pizdą”, a wieczór zamienia bar w istną Sodomę i Gomorę sfrustrowanych, pijanych i samotnych mężczyzn. Hanna dość szybko traci dystans i nalega na powrót do cywilizacji, Liv wydaje się wszystkim niewzruszona.
Oscar Redding, który w 2007 roku współpracował przy scenariuszu do solidnego survival thrillera Ziemia van Diemena, trzyma całą historię dwóch turystek w ciasnym uścisku, drugą dłonią łapiąc nas za gardło i serce. Napięcie rośnie niczym jadowity wąż, który w tajemniczy sposób wpełzł na piętro nad pubem, gdzie mieszkają nasze bohaterki. Ale robi to z takim wyczuciem, że człowiek przez cały seans zastanawia się, czy to tylko sprzeczki pijanych pracowników lokalnej kopalni, czy może w tym miejscu i tych ludziach kryje się jakaś większa, mroczniejsza tajemnica? Zakończenie jest na swój sposób przewrotne i wbrew temu, co mówi wielu, bardzo mi się podobało. Tutaj musiałbym jednak wejść na pole spoilerów, więc koniec tematu.
Oczywiście, ten minimalizm zastosowany przez Kitty Green może okazać się dla wielu dość poważną wadą filmu, bo wydaje się on pozostawiać więcej pytań, niż odpowiedzi. Przykładowo, jest tutaj taka postać jak stały bywalec baru Dolly. Od gościa emanuje tak ponura aura, że wydaje się on wręcz postacią wyrwaną z jakiegoś horroru! Scena, kiedy pijany chce dostać się do pokoju dziewczyn to jedna z autentycznie najbardziej przerażających rzeczy, jakie ostatnio widziałem na wielkim ekranie. Problem jest tylko w tym, że… nigdy nie poznajemy jego prawdziwych intencji. Wszystko zależy tylko od widza i tego, jak sam czyta poszczególne sceny. Ja lubię takie rozwiązanie, ale w pełni rozumiem, że dzisiejszy widz, który lubi podany mieć wszystko, nomen omen, na tacy, może czuć się rozczarowany.
Kręcąc z naprzemiennie zalaną słońcem pustynią i oszczędną paletą barw obskurnych wnętrz, operator Michael Latham dość zgrabnie ubiera The Royal Hotel w konwencjonalną estetykę thrillera. Estetycznie wygląda to na inspirowanie się mocno Nędznymi psami (1971) Sama Peckinpaha, gdy spocony tłum mężczyzn i typy z najciemniejszych zaułków stanowią zagrożenie dla współczesnych, młodych kobiet. Przez ostatnią scenę, która przyjmuje społeczno-polityczną optykę „Burn it Down”, The Royal Hotel może okazać się odrobinę naiwne, ale zawsze jest na tyle angażujące dzięki swoim postaciom i sytuacjom, jakie się im przydarzają.
No i miło jest zobaczyć nieprzyzwoicie wręcz uroczą Julię Garner w roli, w której ma szansę w końcu stać się dzierżącą siekierą twardzielką. Podoba mi się, jak z dokumentu o konkretnej społeczności Green potrafi uszyć uniwersalną przypowieść o płciowej dyskryminacji i przyzwoleniu na przemoc. To ważne, zwłaszcza dzisiaj, by o takich problemach mówić. Nawet jeśli wszystko balansuje czasami na granicy gatunkowego przerysowania na miarę eksploatacyjnego horroru. Tutaj jednak jest to tylko wartość dodana i ja, jako facet z prowincji, potrafiłem się wkręcić w przedstawioną sytuację oraz bez zastanowienia stanąć po dobrej stronie barykady.
Oryginalny tytuł: The Royal Hotel
Produkcja: Australia/Wielka Brytania, 2023
Dystrybucja w Polsce: galapagosfilms.pl
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.