Kręcenie sequeli to zawsze stąpanie po cienkim lodzie, przynajmniej do momentu premiery. Często jest to nic innego, jak tylko odcinanie kuponów i gra na znanych, wytartych już poprzednio schematach. Czerwona lampka zapala się również w momencie, kiedy sequel powstaje prawie dziesięć lat po oryginale! Na całe szczęście w przypadku opisywanego tutaj filmu są to tylko fałszywe flagi, bo Nicolas Winding Refn swoją trylogią Pusher udowodnił, że można kręcić się w tej samej beczce, dostarczając co rusz nowych atrakcji.
W przeciwieństwie do pierwszego filmu, część druga przypomina bardziej romans oparty na postaciach i ich charakterach. Pojawiający się poprzednio w drugoplanowej roli Tonny (Mads Mikkelsen) tutaj gra pierwsze skrzypce, wypuszczając swoje emocje i doświadczenia na ekstremalną kolejkę górską. Między nim a jego ojcem, Księciem (Leif Sylvester Petersen), powstaje ciekawa dynamika, w której ciągłe potknięcia Tonny’ego na drodze do zaimponowania ojcu, popychają go do bardziej desperackich i rozczarowujących czynów.
Przygnębionego, szukającego chwili przyjemności bohatera poznajemy w momencie, kiedy zostaje zwolniony z więzienia na warunkowe. Tonny wychodzi z ogoloną głową, z bliznami i słowem „RESPECT” wytatuowanym na tyle czaszki. Szlajać się po mieście odwiedza garaż z przystanią swojego ojca, któremu nie podoba się, że jego syn znów jest zadłużony. Tonny dowiaduje się również, że jego puszczalska dziewczyna Charlotte (Anne Sorensen) została matką nowo narodzonego syna i poza nazywaniem go nieudacznikiem czy debilem domaga się alimentów. Charlotte jest bardziej zainteresowana wciąganiem kokainy niż byciem matką dla dziecka, które utożsamia się z głównym bohaterem, bezradnym i nieproszącym się na ten świat.
Wydaje mi się, że to kobiety tym razem zdają się na celowniku Refna. Podczas gdy pierwszy film opowiadał historię tego, jak długi wpływają na człowieka, o tyle sequel ma zupełnie inny przekaz. Sama pożyczka nie jest tutaj zagrożeniem, bo w tym filmie jest o wiele więcej emocjonalnych i osobistych powodów, by zrobić komuś krzywdę. Kopenhaska ulica jawi się jako przestrzeń, w której mężczyźni próbują zabić, lub już zabili, matki własnych dzieci. Motyw ten przewija się nieprzerwanie przez cały film i, co ciekawe, nigdy niedane jest nam oglądać matek dorosłych postaci. Rodzicielka naszego bohatera nie żyje na długo przed tym, kiedy go poznajemy, ale jesteśmy świadkami szokującej wiadomości informującej o jej śmierci. Przyglądając się relacjom między trzema pokoleniami, nawet jeśli jedno z nich nie robi nic innego, prócz płakania, można zauważyć, jak wiele warstw historii zawarł w nich twórca filmu.
Drugi Pusher to nie jest zdecydowanie żadna opowieść o odkupieniu, ani nawet o braniu na siebie odpowiedzialności i dokonywaniu trudnych wyborów, aby zrobić to, co słuszne. Nawet jeśli stawką jest coś tak obligatoryjne, jak dobro dziecka. I tutaj jest element, który może sprawić, że oglądanie filmu wywoła u wielu widzów uczucie dyskomfortu ciężkie do zniesienia. Sam nie mam dzieci, ale każda scena, w której widziałem tę niewinną istotę w otoczeniu tych wszystkich żyjących na marginesie ludzi, powodowało, że autentycznie krajało mi się serce. Tonny nie jest żadnym super tatą, nawet się bardzo o to nie stara, ma takie same predyspozycje do bycia rodzicem, co uzależniona od tanich narkotyków, prostytuującą się matka. Jedyna różnica polega na tym, że nie widzi dziecka (jeszcze) jako niewygodnego ciężaru, a ponieważ odnajduje w nim niejako siebie oraz szansę na przepisanie swojej przeszłości, chce się nim opiekować.
Dobra, historię filmów z trylogii Refna nadaje się na pracę naukową i mówię to bez krzty ironii. Skupmy się jednak na tym, co przecież dzisiaj definiuje Nicolasa jako artystę, estetyki. Podobnie jak część pierwsza, również sequel idzie zimnym chodem kopenhaskiej ulicy, serwując nam historię opowiedzianą praktycznie w całości z perspektywy głównego bohatera. Będę się powtarzał, ale kamera zdaje się zawieszona gdzieś nad barkami Tonny’ego, śledząc każdy jego ruch, w odpowiednich momentach zmieniając swoje położenie tak, że widz wydaje się jednym z bohaterów tej historii. No i już tutaj pojawiają się sekwencje nakręcone w całości w zalanych jednolitym, ostrym światłem pomieszczeniach, co z biegiem lat stanie się wizytówką Refna.
Występ Madsa Mikkelsena jest po prostu arcygenialny. Jego postać jest tak niejednoznaczna i nacechowana impulsywnością podejmowanych decyzji, że żaden inny aktor raczej nie dałby sobie rady by przełożyć to wszystko na wyraz twarzy i mowę ciała. To efektowna i ciekawa kreacja, która ożywia ohydną postać i sprawia, że wydaje się bardziej realna niż tylko ktoś, kto się przebiera do roli. Ale też w całym tym moralnym bagnie, Tonny nie jest typowym socjopatą, który ludzkie życie ma za nic. Jest pogubiony, dorastał otoczony złymi wzorcami i sam nie należy do najbardziej rozgarniętych osób, ale sprawia wrażenie, że to po prostu reprodukcja jego otoczenia, nie zaś człowiek zły od poziomu szpiku kości.
Osiem lat różnicy między tym a oryginalnym filmem może nieść ze sobą pewną dezorientację, ale styl obydwu produkcji wygląda tak, jakby powstały one dokładnie w tym samym czasie. W filmie jest niezwykła ilość podobieństw, w tym wielu bohaterów, ale scenariusz jest znacznie większy i bardziej precyzyjnie napisany niż w jedynce. Zamiast dodawać więcej akcji czy przemocy (poczekajcie na trzeci film!), Refn dodał do tego scenariusza więcej człowieka, a jak wiemy od Jerzego Sthura, każdy człowiek ma warstwy. Każda scena wydaje się uważnie przeanalizowana, przygotowana i zaplanowana, zanim została sfilmowana, pokazując wyraźne intencje wielkiego scenarzysty i reżysera, jakim bez wątpienia jest Winding Refn.
Oryginalny tytuł: Pusher II
Produkcja: Dania/Wielka Brytania, 2004
Dystrybucja w Polsce: cda.pl
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.