Z Kodem zła miałem burzliwą relację. Jarałem się tym filmem do granic, kiedy tylko pojawiły się pierwsze, dość enigmatycznezapowiedzi. W końcu za projektem stoi Osgood Perkins, czyli gość, który dał nam wybitne horrory w postaci Zło we mnie (2015) i Małgosia i Jaś (2020). Później machina marketingowa stała się tak nachalna, że w moim antykonsupcyjnym zacietrzewieniu miałem nawet plan olać film i obejrzeć go po jakimś czasie w domowym zaciszu. Ale jednak poczucie bycia „na świeżo” zwyciężyło, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, pobiegłem do kina.
I wiecie co? Kod zła to jeden z najlepszych horrorów naszych czasów! Szkoda tylko, że mogę to powiedzieć o 2/3 filmu, bo, podzielając opinię wielu, padł on ofiarą gatunkowych ram, w które twórca poszedł o dwa, trzy kroki za daleko. To czysty, poetycki terror, który dla mnie naprawdę mógł być tym najstraszniejszym dziełem tego roku. Pytanie brzmi tylko „dlaczego Perkins potraktował widza jak idiotę? Dlaczego?!”.
W filmie tym punkt centralny stanowi Maika Monroe jako agentka specjalna Lee Harker, która najwyraźniej ma zdolności jasnowidzenia. Daje to poznać po tym, że dokładnie potrafi „wyczuć” miejsce, w którym ukrywa się seryjny morderca. Biuro widzi w niej szansę, aby dorwać innego, seryjnego mordercę, znanego jako Longlegs (Nicholas Cage). Jednak każda rodzina, która pada jego ofiarą, nie nosi fizycznych dowodów na to, że to ktoś spoza niej dokonał makabrycznej zbrodni. Jak on to robi? I dlaczego tak bardzo interesuje się czternastym dniem miesiąca?
Film zaczyna się niczym rasowy thriller, a wszystkie te porównania do Siedem (1995) czy Zodiaka (2007) nie są bezpodstawne. Wiadomo, Perkins lubi jednak zagłębiać się w paranormalne otchłanie, więc bez zbędnych spoilerów, historia tutaj opowiadana musi w końcu skręcić i w te rejony. Pewnie by mi to nie przeszkadzało, jednak całość tak dobrze buduje napięcie i atmosferę czegoś tak przyjemnie nihilistycznego, że dla mnie cały ten anormalny aneks jest tutaj zupełnie zbędny. Zdecydowanie wolałbym, aby wątki zostały pozostawione bez odpowiedzi, a cały film trzymał się bliżej ziemi. Dlatego też w moim alternatywnym, idealnym świecie Kod zła kończy się wraz z drugim rozdziałem.
Ale wszystko, co przed tym niepotrzebnie ekspozycyjnym i fantazyjnym finałem to pieprzone arcydzieło! I mówię to z pełną tego słowa odpowiedzialnością. Perkinsowi udaje się dokonać tego, czego przed laty Carpenterowi i jego Halloween (1978), czyli uczynić ze spokojnego, amerykańskiego przedmieścia przestrzeń przesiąkniętą złem oraz grozą. Ogólnie plastyczna strona filmu to jest czysty majstersztyk, czerpiąc z internetowych liminal spaces i zarazem wypełniając przestrzeń całymi tonami scenografii, Perkins tworzy świat na poły wyrwany z koszmaru, na poły prawdziwy i namacalny. Myślę, że o plastyce Kodu zła będą powstawać całe rozprawki!
Bardzo podoba mi się zabieg, wedle którego praktycznie każdy kadr został skomponowany tak, że widz czuje się obserwowany wraz z główną bohaterką. Dom Lee to horror na poziomie architektonicznym, odosobniona chata pełna ogromnych okien z widokiem na przerażający las. Czujemy, że ktoś ją obserwuje, zanim jeszcze zdamy sobie z tego sprawę. Wstrzymywałem oddech podczas wielu statycznych ujęć filmu, ponieważ spodziewałem się, że zaraz na ekran wjedzie wrzeszcząca, trupioblada morda Longlegsa. Tyle że często jest to czysta zabawa z oczekiwaniem widza, co działa tutaj naprawdę dobrze.
Tak samo dobrze, jak Maika Monroe w roli agentki Harker. Oczywiście dziewczyna ta dała już poznać się od najlepszej strony, choćby w Coś za mną chodzi (2014) czy bardzo dobrym Watcher (2022), więc jej aktorski warsztat tutaj znajduje się na absolutnych wyżynach. Spotkałem się za to z opiniami, że Nicolas Cage jest zbyt przerysowany, wręcz kreskówkowy. Ale wiecie co? Mi ta postać pasuje do tego zawieszonego między jawą a snem świata jak nic innego. Jest przerażający, cholernie przerażający i nawet ja, gość, który przecież tych filmów widział na tony, telepał się jak mała dziewczynka w wwiercającej się sekwencji otwierającej dzieła Perkinsa.
Czytając tę recenzję, można odnieść wrażenie, że Kod zła to horror roku. I tak by było, gdyby nie wspomniany w drugim akapicie finał filmu. Finalnie mamy dzieło konfundujące, ofiarę własnej machiny marketingowej i tego, że widocznie zabrakło pomysłu na zakończenie historii, więc szybko dopisano ją na kolanie. Bo szczerze nie wierzę, że to od początku do końca miało właśnie tak wyglądać. Dlatego też w mojej głowie ten film istnieje pozbawiony trzeciego aktu, wtedy mogę mówić o najlepszym horrorze ostatnich lat. Patrząc na niego całościowa to tylko… horror, niestety. I znów sprawdza się dewiza najstarszych górali, że mniej znaczy lepiej.
Oryginalny tytuł: Longlegs
Produkcja: USA/Kanada,2024
Dystrybucja w Polsce: kinoswiat.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.