Całe moje dzieciństwo upłynęło pod znakiem fascynacji dinozaurami. Nie wiem, czy to zasługa moich własnych zainteresowań, czy szalejącej w latach 90. machiny reklamowej, w której to raczkujący w kapitalizmie prywaciarze wyniuchali interes przy premierze Parku Jurajskiego Stevena Spielberga. Książki o dinozaurach, figurki, plakaty, filmy na kasetach VHS czy słynne czasopismo z trójwymiarowymi wizerunkami gadów towarzyszyły mi całe lata. Nie zliczę nawet, ile razy widziałem wspomniany film, ale posiadany na prywatnej kasecie był on przeze mnie oglądany praktycznie „do zdarcia”.
Jednak film Spielberga to nie tylko dziecięca nostalgia, a dzieło, który stanowi jeden z największych kamieni milowych w historii kina w ogóle. Już jako dziecko reżyser zafascynowany był dinozaurami i niezwykle frustrował go fakt, że nie mógł ich zobaczyć w prawdziwym życiu. Dostrzegł jednak możliwość wykorzystania sztuki filmowej, aby przywrócić je do życia i spełnić marzenie z dzieciństwa. Zaintrygował go pomysł wykorzystania najnowocześniejszej technologii do ożywienia dinozaurów na dużym ekranie, ponieważ dostrzegł potencjał wykorzystania obrazów generowanych komputerowo (CGI) do stworzenia realistycznie wyglądających dinozaurów, które byłyby nie do odróżnienia od prawdziwych.
O tym jednak, jak powstał ten legendarny film, kręcono osobne produkcje, więc nie będę zawracał Wam głowy. Opowiem jak wyglądał mój powrót do Parku Jurajskiego jako osobie dorosła, choć w swej infantylizacji wciąż żywo interesującą się dinozaurami. Do tego stopnia, że będąc ponad 30-letnim facetem kupiłem i przeszedłem od A do Z grę opartą na marce, w której buduje się swój własny park. I wicie co? Nie żałuję, bo kolejny seans na nowo rozpalił we mnie miłość do franczyzy, którą zabiły we mnie nowe filmy spod szyldu Jurassic World.
Na małej wyspie u wybrzeży Kostaryki istnieje najbardziej niezwykły park rozrywki, jaki kiedykolwiek powstał. Obsługiwany przez dojrzałego już miłośnika dinozaurów Johna Hammonda (Richard Attenborough), Park Jurajski jest pierwszym tego typu obiektem na świecie. Populacja znajdujących się w nim stworzeń obejmuje brachiozaury, dilofozaury, triceratopsy, velociraptory i samego króla, T-Rexa. Każdy prehistoryczny gad został sklonowany przy użyciu najnowszej technologii, która pobiera DNA od owadów zachowanych w bursztynie, gryzących dinozaury i wykorzystuje go do ponownych narodzin. Kiedy konsorcjum finansujące Park Jurajski zaczyna się martwić, że nie wszystko jest tak, jak powinno być, Hammond jest zmuszony wezwać trzech ekspertów: paleontologa dr. Alana Granta (Sam Neill), jego partnerkę, paleo-botanik dr. Ellie Sattler (Laura Dern), oraz genialnego, ale cynicznego matematyka dr. Iana Malcolma (Jeff Goldblum). Gdy trio przybywa do Parku, jest z miejsca zachwycone tym, co widzi. Nie trzeba jednak długo czekać, by zachwyt przerodził się w prawdziwy horror.
Scenarzyści, Michael Crichton i David Koepp, w dość fachowy sposób destylują i przedstawiają złożone naukowe podstawy historii w przystępne wyjaśnienia, jednocześnie zostawiając nam trochę pola do domniemań i własnych przemyśleń. Scenariusz został skonstruowany z takim wyczuciem, że pozwolił odpalić Spielbergowi wszystkie swoje „Spielbergizmy”, by ten po mistrzowsku opracował emocjonalny wydźwięk filmu, doceniając czynnik ludzki. Park Jurajski to najlepsza forma w swoim gatunku, film głównego nurtu, który zdefiniował samo postrzeganie kina, jako rozrywki.
Oglądając Park Jurajski dzisiaj, świadomy gatunkowych konwenansów, jestem zaskoczony, jak wiele Spielberg przemyca tutaj z klasycznego kina grozy. Oczywiście wiem, choć sam nie czytałem, że literacki pierwowzór był bardzo brutalny i działy się w nim rzeczy zahaczające o stylistykę gore, ale zawsze film był dla mnie rozrywką raczej familijną. Dzisiaj oglądanie takich scen, jak zabójstwo Dennisa Nedry’ego przez dilofozaura, wyjście na wolność T-Rexa czy ikoniczny pościg raportów za dzieciakami ukrywającymi się w kuchni, mają w sobie tyle napięcia, że pozazdrościć ich może niejeden współczesny horror! Wiadomo, ludzie tutaj nie są rozrywani przez dinozaury, choć pożarcie żywcem czy odgryziona ręka się oczywiście znajdzie.
Oczywiście film niebyły tak genialny, gdyby nie efekty specjalne. Wciąż, po tylu latach, są bardzo dobre, a dinozaury wyglądają tak prawdziwie, że na całe lata nadały całemu światu estetykę tego, jak je postrzegamy. Bardzo dobrze działa tutaj zastosowanie przełomowych wówczas efektów komputerowych z tradycyjnymi kukiełkami od Stana Winstona. I powiem Wam szczerze, że gdzieś mam te dzisiejsze narzekania na to, że filmowe gady nijak mają się do tych, jakie miliardy lat temu naprawdę przemierzały Ziemię. Pomijając to, że film jest wytworem określonych czasów, bardziej gadzi design wygląda po prostu fajniej i nie chcę, żeby w kolejnych częściach, a te przecież powstają, rezygnowali z niego na rzecz piór.
To nie miała być pełnoprawna recenzja, a raczej moja prośba o to, aby wszyscy ci, którzy jakimś cudem oryginalnego Parku Jurajskiego jeszcze nie widzieli, nadrobili zaległości. A wszystkim, którzy pamiętają go z czasów dziecięcych, polecam wrócić na wyspę Isla Nublar, bo to jedna z tych wycieczek w przeszłość, która nie nosi ani jednej zmarszczki zażenowania czy archaizmu. Pomijając już sam fakt, jak ważny jest to film dla historii współczesnej rozrywki, sam w sobie jest po prostu niezwykle udaną produkcją, która, moim zdaniem, wciąż wypada o kilka klas wyżej niż jego następcy. Niech świadczy o tym samo to, że wszyscy z mniejszym lub większym sukcesem artystycznym nawiązywali właśnie do tego jednego, nieśmiertelnego filmu.
Oryginalny tytuł: Jurassic Park
Produkcja: USA, 1993
Dystrybucja w Polsce: Netflix.com
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.