Idąc do kina na nowy film Rose Glass, jak mantrę powtarzałem sobie, żeby nie okazał się czymś więcej, niż to, co sugerowały mi zwiastuny. Nic tak bardzo nie wkurza mnie we współczesnym kinie, jak usilne robienie z gatunku czegoś ponad miarę i upychanie w niego jakichś koniunkturalnych pseudomądrości. Chciałem po prostu przesycony estetycznie romans z wątkiem kryminalnym i… dokładnie to dostałem!
Bo wiecie, wychodzę z założenia, że kino to nic więcej, niż rozrywka i bardzo ważnym jego elementem jest to, jak bardzo potrafi wkręcić nas w opowiadaną przez siebie historię. A na to składa się już wiele elementów, z czego myślę, że najważniejszym jest składność budowanego świata. Bo nawet najbardziej absurdalne elementy fabuły obronią się, kiedy jako widz po prostu wierzymy w to, co dzieje się na ekranie. I tutaj Glass wyszła zdecydowanie obronną, napakowaną od trenbolonu łapą!
Jackie (Katy O’Brian) przybywa do małego, przygranicznego miasteczka w Nowym Meksyku. Jest w drodze do Las Vegas, gdzie zamierza wziąć udział w pewnych zawodach kulturystycznych. Mamy koniec lat 80., dekadę Sylvestra Stallone i Arnolda Schwarzeneggera, więc poszukiwania idealnej, umięśnionej sylwetki są jak najbardziej na miejscu. Jej ścieżka ku chwale kieruje ją na siłownię prowadzoną przez młodą lesbijkę Lou (Kristen Stewart), która ledwo może utrzymać ślinę w ustach, gdy tylko spogląda na nogi, ramiona i szerokie plecy Jackie. Widz wie, że jest właśnie świadkiem rozpalenia emblematycznej, niszczycielskiej, szaleńczo-surrealistycznej miłości, która nie zna przyzwoitości, moralności ani żadnych granic.
Jackie i Lou, postacie wykreowane w głowie reżyserki we współpracy z wydaną przez polskie plemię Weroniką Tofilską, są nie tyle schematyczne i powierzchowne, ile instynktowne i prymitywne. Kierują się swoimi najbardziej podstawowymi impulsami, miłością, seksualnym pociągiem, chęcią posiadania wszystkiego pod kontrolą, nie zważając zbytnio na innych. To też pochwała tego, że często zerwanie więzi rodzinnych na rzecz osób, które realnie kochamy, jest niezbędne. A to właśnie one stanowią Love Lies Bleeding źródło realnego zagrożenia.
Mówiłem o tym zawieszeniu niewiary. Historia jest prosta na tyle, że nawet hipsterzy po studiach humanistycznych nie będą mieli tutaj czego za bardzo rozkładać na czynniki pierwsze, a jednak urzeka swoją naiwnością. No okej, ktoś mądry może doszukać się tutaj jakieś uniwersalnej przypowieści o dynamice władzy, ale proszę Was, ja czułem się wręcz jak w transie, przeżywając piętrzące się problemy naszych głównych bohaterek. Powiecie mi, że to tylko bajka. I wiecie co? Przyznam Wam rację! Ale właśnie jak na dobrze opowiedzianą baśń dla dorosłych przystało, potrafi zagrać na naszych infantylnych strunach, obudzić dziecko i zwyczajowo wstrzyknąć (heh) w nas zawyżoną dawkę endorfin. Tak, jak po mocnym treningu na siłowni albo spuszczeniu komuś wpierdolu na mieście.
O historii opowiedzianej w filmie nie ma co mówić zbyt wiele, bo to oczywista bzdura i scenariusz tych niższych lotów. Ale kto idzie na Love Lies Bleeding dla fabuły? Idzie się po to, by poczuć, jak kurz pustyni szczypie Was w oczy, gdy wieje wiatr. By poczuć zapach potu na siłowni Lou. Wymieszanie nasyconych sterydami płynów ustrojowych pozwala nam dzielić z bohaterkami jakąś alternatywną rzeczywistość i nie jesteśmy pewni, czy oglądamy film o potworach zamkniętych w ludzkiej skórze, czy narkotyczne szaleństwo. Euforia miesza się z piekielnym bad-tripem, jak po zażyciu na trzeźwy umysł substancji, której po kilku godzinach organizm będzie się próbował stanowczo pozbyć. Wciąż jednak mamy świadomość, że dla tych kilku magicznych chwil było warto.
Kristen Stewart jest jedną z najbardziej ekscytujących mnie obecnie aktorek, a jej rola tutaj tylko wzmacnia ten stan. Wnosi ona na ekran stonowaną wrażliwość pod maską permanentnej czujności, gdy pragnienia i lęki zostają poddane próbie. Ale to stosunkowo świeża na scenie Katy O’Brian kradnie show. Nie tylko daje nieskazitelny występ fizyczny z imponującą ilością mięśni, które wyrobiła sobie do roli, ale jej portret zestawiający mięsistą siłę oraz pochopność podejmowania działań zachwyca i przeraża jednocześnie. To kobiecy świat, w którym mężczyźni wydają się zbędni, bo piastują w nim tylko te najgorsze funkcje. I cieszę się, że ktoś o tym mówi głośno, i chciałbym, aby takich filmów było więcej.
W pełni rozumiem, że do wielu widzów może nie trafić wizja Glass i Tofilskej, bo jak już wspomniałem, bliżej temu do stylizowanej baśni, aniżeli kina neo-noir z prawdziwego zdarzenia. To film na swój sposób odrażający i przerażający, ale także intensywny i paradoksalnie odwodzący widza od użycia mózgu, ale potrafiący pozostawić nas oszołomionych. Od intrygującego otwarcia do mrocznie dziwacznego punktu kulminacyjnego. I ja się tym mega jaram i uważam, że osoby takie jak ten kobiecy duet tylko ubogacają to nasze spektrum zainteresowań, jakim jest kino. Teraz chwila przerwy, łyk białka i czekam na kolejną serię.
Oryginalny tytuł: Love Lies Bleeding
Produkcja: Wielka Brytania/USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: gutekfilm.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.