Nie lubię kina wojennego. Boje się wojny, zwłaszcza że w momencie pisania tego tekstu wisi ona za naszym płotem, a film jako rozrywka często infantylizuje i w eksploatacyjny sposób bagatelizuje piekło, jaki tak naprawdę jest. Są jednak wyjątki, filmy tak dosadne w swym przekazie, że nie tylko wchodzą do kanonu kina w ogóle, ale również stanowią kronikarskie wręcz rozliczenie się z przeszłością ich twórców. Patrząc na oś czasu, najwięcej takich właśnie produkcji dotyka Wojny Wietnamskiej.
W zasadzie moja piątka ulubionych filmów dotyczących prawdziwych konfliktów składa się z czterech tytułów dotyczących bezpośrednio właśnie działań wojennych w parnej dżungli Wietnamu. Absolutne arcydzieło Czas Apokalipsy (1979), monumentalny Full Metal Jacket (1987), przerażający i poruszający Łowca jeleni (1978) oraz ikoniczny dla kultury Pluton (1986) Olivera Stone. O tym ostatnim postaram się właśnie trochę napisać, bo jest to również dzieło bardzo dla mnie ważne z osobistych względów. Nie, nie martwcie się, chodzi tylko o to, że po raz pierwszy widziałem go w bardzo dla mnie ciepło wspominanym okresie, gdy z dzieciaka przechodziłem w stan dorosłości.
W 1967 roku niedoświadczony żołnierz Chris (Charlie Sheen) przybywa do Wietnamu z przydziałem do walki w dżungli. Opowiada on o swoich doświadczeniach w listach do babci, stając w obliczu wielu przerażających sytuacji, skrajnego wyczerpania, strachu, nudy i ciągłego widma śmierci. Spotyka kilku innych żołnierzy, w tym społecznych wyrzutków i outsiderów. Co najważniejsze, na jego wojennej drodze staje dwóch sierżantów, Barnes (Tom Berenger), który wierzy w wojnę i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć wyznaczony mu cel, oraz bardziej ludzki Elias (Willem Dafoe), widzący rzeczy nieco mniej czarno-biało.
Ci dwaj stanowią jasną aluzję ludzkiej dwoistości. Dobro i zło istnieje w każdym człowieku, a zatem ludzie wszystkich kolorów skóry, wyznań i narodowości są pod tym względem równi. Żadna grupa nie jest z natury moralnie lepsza od innej, ponieważ wszyscy ludzie mają w sobie potencjalne „jądro ciemności”. Każdy człowiek może zostać sierżantem Eliasem lub Barnesem, jeśli tylko da mu się szansę lub popchną go ku temu okoliczności. Elias i Barnes reprezentują uosobienie dobra i walczącego z nim zła, ponieważ nie wydają się prawdziwymi ludźmi, funkcjonują jako klasyczne narzędzia fabularne i podstawa tej konkretnej narracji. Wszyscy inni, w tym protagonista, znajdują się gdzieś na tym właśnie moralnym kontinuum.
Pluton to również osobiste rozliczenie się z wietnamskim konfliktem przez twórcę filmu, Olivera Stone’a. Opiera on głównego bohatera na sobie samym z czasów, gdy był szeregowym w Wietnamie, a postacie drugoplanowe inspirowane są tymi, z którymi służył w czasie wojny. Można by śmiało stwierdzić, że Pluton jest tak mocarny jako doświadczenie wojny, bo to po prostu doświadczenie samego Stone’a. Przeżył je, opisał, nakręcił film i po prostu opowiada je nam takim, jakim było. Dlatego też film ma w sobie coś z kronikarskiego przedstawienia ówczesnego życia koszarowego, z całym jego trudem, wilgocią dżungli i wdzierającą się raz po raz, wspomnianą wcześniej nudą.
Mimo to Stone nie może powstrzymać się od swoich bardziej bombastycznych, operowych akcentów, takich jak słynna scena śmierci w zwolnionym tempie, która pojawiła się na plakacie i we wszystkich klipach z filmu. Co więcej, niektóre z kulminacyjnych ujęć walk w dżungli, oświetlone spadającymi flarami, są wzniośle piękne i nie tak przerażające, jak chciałby być. Żaden film wojenny nie jest prawdziwie filmem antywojennym, bo w zawsze w pewien sposób romantyzuje zbrojny konflikt, ale Plutonowi najbliżej jest do naturalizmu. Mowa oczywiście o kinie amerykańskim, bo Europa, która najmocniej doświadczyła piekła obu Wojen Światowych, potrafi tworzyć obraz o nich opowiadające pozbawione tego heroicznego, pompatycznego zadęcia.
Powiem Wam szczerze, że bardzo lubię Charliego Sheena w roli protagonisty filmu. Jest sympatyczny i skuteczny, co czyni go użytecznym bohaterem prowadzącym widzów przez historię. Ponadto obserwuje, uczy się i reaguje na konflikt między Barnesem i Eliasem. Postawa Sheena, a zatem stanowisko narracji Stone’a w tej sprawie, jest dość jasne: „nie bądź amoralnym dupkiem i nie pozwól, aby okrutny świat uczynił cię okrutnym”. Rozwiązanie moralnego dylematu w filmie jest przewidywalne, ale nie mniej skuteczne. Ostateczna konfrontacja Sheena z Berengerem jest tak samo niezapomniana, jak klasyczny już krzyk Dafoe z rękoma uniesionymi do nieba.
Pluton nie przejmuje się polityką, symboliką ani wszystkim tym, co za kulisami wojny w Wietnamie stało. Po prostu opowiada historię jako doświadczenie, jak koszmar oparty na retrospekcjach tego, kto o nam ją opowiada. Śmierć otacza tych żołnierzy jak pająk wijący sieć między pędami bambusa, pochłaniając wielu z nich. I to naprawdę się wydarzyło. I to jest ogromna siła filmu Stone’a, który po latach naturalnego dystansowania się od tamtych wydarzeń, potrafi wstrząsnąć nami na poziomie czysto ludzkim. A jeśli dodamy do tego niepokojącą i melancholijną muzykę, w tym niezapomniane Adagio for Strings, otrzymujemy bezapelacyjny kanon kina.
Oryginalny tytuł: Platoon
Produkcja: USA/Wielka Brytania, 1986
Dystrybucja w Polsce: max.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.