Od razu muszę powiedzieć, na wstępie, że nie jestem odbiorcą filmu Deadpool & Wolverine. Po prostu cała ta fala pierwszych filmów superbohaterskich studia FOX przypadła na moment w moim życiu, w którym miałem lepsze rzeczy do roboty niż jaranie się średniej jakości produkcjami o ludziach w trykotach obijających sobie mordy. Do kina komiksowego wszedłem dopiero później, za obydwoma Deadpoolami, więc naturalnie i część trzecią zobaczyłem w kinie, gdy tylko nadarzyła się ku temu odpowiednia okazja.
No i na wstępie napiszę, że Deadpool & Wolverine to nie jest film, to w zasadzie wysokobudżetowy skecz Saturday Night Live. Nie znajdziemy w nim choć źdźbła angażującej fabuły, postacie to tylko mające nas nieść mocą nostalgii fantomy, a każdy zalążek czegoś bardziej emocjonalnego kwitowany jest mniej lub bardziej pomysłowym żartem. To taki popkulturowy kabaret dla nerdów, którzy żyją tym, co dzieje się przed i za kulisami bohaterskich widowisk. I niestety nic więcej tutaj do zaoferowania nie ma.
Dlatego też scenariusz to tylko pretekst. Wade Wilson vel Deadpool (Ryan Reynolds) szuka Wolverine’a (Hugh Jackman), by ocalić swoje uniwersum. Nikczemny Paradoks (Matthew MacFadyen) robi wszystko, by spróbować wymazać z istnienia wszechświat Wade’a i stworzył coś, co nazywa się Time Ripper. Po co? Dlaczego? Ano nie wiemy, bo to po prostu zły gość ze złym planem i brytyjskim akcentem. Jest też Cassandra Nova (Emma Corrin), która komplikuje sprawy zarówno Deadpoola, jak i jedynego wariantu Wolverine’a, który nie próbuje zamienić tego pierwszego w mięso mielone.
Każdy kolejny akapit dotyczący fabuły to psucie zabawy tym, którzy filmu jakimś cudem nie widzieli, a zależy im na tym, aby się zaskoczyć. Dlatego też tutaj możecie przestać czytać ten tekst, bo będę spoilerował. Inaczej o Deadpool & Wolverine pisać się po prostu nie da. Powiem tylko tyle, że wrzucenie wszystkich przekleństw świata, zalanie ekranu hektolitrami krwi i gra na nostalgii nerdowatych 30-latków nie ratuje tego dzieła po prostu jako produkcji filmowej. Takie rzeczy powinny trafiać prosto na YouTube.
Jednak żeby nie było tak morowo, są w tym filmie rzeczy, które mi się nawet podobały. Kiedy na ekran wszedł Blade, jedyny z tych wszystkich bohaterów, którym jarałem się przed laty, kąciki moich ust poszły w górę i serce zabiło trochę mocniej. Tu mnie mieli. Pogłaskali po serduszku i szybko wylali kubeł zimnej wody, bo przecież Blade to tylko punkt wyjściowy do kilku meta żartów i pokazania go w efekciarskich pozach. To samo dotyczy reszty postaci, choć przyznam, że jako grupa mają jakiś minimalny wkład w ten cały fabularnych bajzel, jednak pojedynczo to tylko gify wklejane pod nostalgicznym postem nostalgicznego peja na Facebooku.
Szkoda, że poza wykorzystaniem multiwersum jako żartu i tej jazdy na naszych wspomnieniach, film nie oferuje żadnych niespodzianek, jeśli chodzi o historię, postacie czy nawet humor. Wiecie, żarty z przebijania czwartej ściany czy przesadnej brutalności działały w pierwszym filmie, w drugim też, choć czuć było już zmęczenie materiału. Tutaj mamy wciąż ten sam poziom nastoletniego, często dość stulejarskiego dowcipu, którego jest tak dużo, że naprawdę trzeba mieć jakiś rodzaj intelektualnej niepełnosprawności, by śmiać się z nich wszystkich. Ja to bym osobiście wywali większość z nich, nadał tej historii jakąś większą wagę, a postaciom nieco więcej głębi. Może to już jest właśnie starość?
Niewiele można powiedzieć o aktorstwie czy reżyserii. Levy zdaje się kręcić swój film na autopilocie, nic w nim się nie wyróżnia, nie podejmuje się ryzyka, a obraz często wygląda płasko i bezbarwnie. Jest to częściowo spowodowane dominującą scenerią The Void, popkulturowego wysypiska śmieci, ale myślę, że istnieje jakiś kreatywny sposób na wstrzyknięcie w to pustkowie odrobiny życia. Reynolds gra swojego zwykłego dupka, który zaczyna już wydawać się trochę nieświeży, a Jackman nie potrafi znaleźć w Loganie wielu niuansów. Miało być świeżo i odżywczo, a wyszło niestety generycznie i drętwo.
Nawet we wspomnianych skeczach SNL zdarza się powiedzieć coś nowego w kwestii popkulturowo wytartych do cna tematów. Deadpool & Wolverine tego nie robi, nawet nie podejmuje takiej próby. To po prostu zabawa dla dość wąskiego myślę grona odbiorców, choć wyniki w kasach na całym świecie pokazują, że może padliśmy ofiarą jakiejś pandemii nabytej nostalgii? A co najlepsze, twórcy sami śmieją się wprost z własnej widowni, mówiąc wprost, że płacimy za coś, co jest wtórne, miałkie i okupione wieloma zakulisowymi, często toksycznymi problemami. Nie chce powiedzieć, że to film, który pluje na spragnionych deszczu widzów, ale jest w tym coś z BDSM-owej relacji Pan-Podnóżek. Nie dla mnie takie zabawy.
Oryginalny tytuł: Deadpool & Wolverine
Produkcja: USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: disney.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.