Lata 80. to bardzo płodny okres w polskiej muzyce. Mam tu na myśli zarówno rynek popularny, jak i te bardziej podziemne zespoły i wydania.
Wielu uważa okres ten za wybijający się spośród innych dekad. I rzeczywiście powstało wtedy wiele przebojów, które do dzisiaj uchodzą za klasykę. Tak samo jest z autorami tychże utworów. Nastąpił wówczas istny wysyp legendarnych obecnie kapel. To, co świadczyło o sile tych kompozycji to fakt, iż powstały w bardzo burzliwych czasach. Lata 80. to był trudny czas dla całego narodu. Kojarzy się z ponurymi krajobrazami, strachem i niedostatkiem. Nic dziwnego zatem, że wyrosła z takiego podłoża twórczość artystyczna oprócz tego, że wpadała w ucho, to niosła ze sobą silny ładunek emocjonalny. Stan ten kumulował się zresztą już we wcześniejszy dekadach, gdy późniejsi muzycy dojrzewali. Dzięki takiemu zapleczu mogli oni tworzyć dzieła wiarygodne i angażujące.
Jednym z gatunków, który idealnie wpisuje się w nastrój dekady, oddając w pełni jej niepewną naturę, jest tak zwana zimna fala. Coldwave wyrósł na gruncie post-punkowych fascynacji osiągając sporą popularność w kontynentalnej Europie. Jednym z krajów, które położyły podwaliny pod rozwój nurtu, była właśnie Polska. Najbardziej znanym przykładem jest tutaj bez wątpienia zespół Siekiera wraz z ich sztandarowym wydawnictwem Nowa Aleksandria.
Nie brakowało jednak wielu innych wykonawców, tworzących w podobnym stylu. Dzisiaj są to na ogół zapomniane pozycje, o których pamiętają jedynie fani gatunku. Nie inaczej jest z zespołem Garaż w Leeds. Założony w Katowicach skład pozostaje dziś prawie anonimowy. Jedyny trwały ślad, jaki po nim pozostał to pewien teledysk do piosenki Szept pamięci nakręcony w 1986 roku przez absolwenta katowickiej filmówki Tomasza Dobrowolskiego. Jego krótki film krąży gdzieś w odmętach Internetu, inspirując tych, którzy przypadkiem na niego trafią, niezależnie od wieku. Jest to wręcz kwintesencja zimnej fali. Mistrzowskie połączenie dźwięku z sugestywnymi obrazami, które rozbudza wyobraźnię, tworząc niepowtarzalny klimat. Może on być dla wielu zbyt mroczny i ciężki do udźwignięcia, lecz taka była po prostu natura owej muzyki.
Tak jak wspomniałem, przez lata wydawało się, że jedyną pozostałością po Garażu był tylko Szept pamięci jak i druga nagrana przez zespół piosenka Dzień zmarłych. Jak się jednak okazało, przetrwały również inne kawałki. Są w Polsce ludzie, którzy za cel postawili sobie uratowanie od zapomnienia dawnych nagrań. Taką funkcję pełni wydawnictwo Requiem Records. Dzięki ich staraniom w 2019 światło dzienne ujrzał pierwszy w historii krążek z utworami Garażu w Leeds. Nosi on tytuł Nikt nie będzie pamiętał i zawiera trzynaście kompozycji zarejestrowanych w okresie działania kapeli. Płyta ma więc charakter archiwalny. Jest to na pewno nie lada gratka dla wszystkich miłośników polskiej zimnej fali, jak i samego Garażu. Oto mają oni okazję szerzej zaznajomić się z twórczością katowickiego składu oraz poznać nieco historii polskiej muzyki.
Wydawnictwo prezentuje się bardzo porządnie. Posiada bogatą zawartość w postaci właściwego krążka, materiałów promocyjnych, archiwalnych, oraz historii zespołu opisanej przez jego perkusistę Mariana Michalskiego. Jeśli idzie o samą muzykę to mamy tu trzynaście utworów, pochodzących głównie z występów na żywo. Album otwiera krótki Manifest. Jest to poetycki tekst, przypominający przedwyborcze wystąpienie, podczas którego wokalista prezentuje swoistą filozofię grupy. Potem następuje prawdziwe trzęsienie ziemi w postaci dwóch najbardziej rozpoznawalnych kawałków w całkiem dobrej jakości. Kolejne pozycje na liście brzmią już wyraźnie inaczej.
I tutaj należy wspomnieć o chyba jedynej wadzie wydawnictwa, a mianowicie jakości nagrań. Ponieważ nie były one zarejestrowane w studiu, cierpi na tym ich przejrzystość. Często są niewyraźne, zwłaszcza wokal, czego szkoda, ponieważ teksty stanowiły mocną stronę Garażu, niosąc ważki przekaz. Pomijając tę drobną niedogodność, mamy tu do czynienia z rasowym zimno falowym materiałem. Mimo ponurego charakteru, czuć w piosenkach energię. Zwłaszcza agresywne, gitarowe riffy są podszyte niepokojem. Wokal jest typowy dla gatunku, czyli beznamiętny, niski w tonie, pozbawiony wszelkich ozdobników.
Sprawia to bardzo naturalne wrażenie. Całość przypomina konwulsje tragicznego bohatera, u którego egzystencja wzbudza silny dyskomfort, a z drugiej strony wzbudza przemożną potrzebę znalezienia ujścia dla wyrażenia odczuwanego bólu istnienia. Artyści dają silne świadectwo mówiące „ja jeszcze żyję”. Jeśli zatem komuś nie przeszkadza ten surowy, chropowaty styl oraz potrafi się wczuć w atmosferę ciemnego, dusznego pomieszczenia przesiąkniętego minimalistycznymi dźwiękami, to płyta ta nie powinna go rozczarować.