Moja miłość do marki Star Wars czeźnie z każdą produkcją, jaka nawiedza wielki i mały ekran, z każdą książką z tak zwanego nowego kanonu, po którą sięgam oraz z tym, co dochodzi do nas zza kulis tworzenia tego uniwersum. Dlatego też po najnowszy serial aktorski, Akolitę, miałem nie brać się w ogóle. A cała masa krytyki, jaka na niego spadła, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzała. Ale to nadal Gwiezdne Wojny, świat, który nierozerwalnie rezonuje ze mną i moją nostalgią, więc po czasie i ja zrobiłem sobie wycieczkę do czasów Wysokiej Republiki.
I niestety praktycznie większość hejtu, jaki wylał się na tę produkcję, jest w pełni zrozumiałe. Oczywiście odbijam tutaj od takich „argumentów”, jak kolor skóry, płeć czy orientacja ekranowych bohaterów, bo ja jestem raczej z tych, którzy chcą, aby Star Wars było platformą do oddawania głosu wszystkim reprezentacjom. Chodzi mi o to, że jest to chyba najgorsza produkcja sygnowana złotym logiem, gorsza nawet od powszechnie brukanego Obi-Wana Kenobiego (2022-). Ale o tym dalej.
Akcja serialu została osadzona w czasach Wysokiej Republiki, czyli mniej więcej sto lat przed wydarzeniami z Mrocznego widma (1999). Oczywiście istnieje kilka projektów multimedialnych osadzonych w tej konkretnej epoce, w tym powieści i komiksy, Akolita po raz pierwszy daje nam możliwość zobaczenia jej na ekranie w serialu akcji z prawdziwymi aktorami. Daje to możliwość showrunnerce Leslye Headland większą swobodę w budowaniu czegoś świeżego i oryginalnego.
Jedi są u szczytu swojej świetności, zachowując pokój w całej Galaktyce. Wolą walczyć wręcz, co skutkuje stylizowanymi sekwencjami sztuk walki, które odróżniają Akolitę od innych tytułów uniwersum, które pojawiają się na osi czasu później. Ich zadaniem jest również przeszukiwanie nowo odkrytych planet w celu odnalezienia i sklasyfikowania jakichś tam źródeł Mocy. To w serialu zostaje tylko lekko zarysowane i choć stanowi jakiś ważny element tego świata, nikt nam nie tłumaczy jego sensu.
Jednak kosmiczny pokój może wkrótce się skończyć. Mroczne siły zbierają się przeciwko Jedi, a wśród nich młoda wojowniczka, zdeterminowana Mae Aniseya (Amandla Stenberg). Jej tajemniczy mistrz – ubrany w czarny hełm z wyrzeźbionym szerokim, upiornym uśmiechem – zlecił jej zabicie kluczowych Mistrzów Jedi z jej własnej przeszłości. Niedługo wieść o morderstwie Mae dotrze do Zakonu Jedi, gdzie Mistrz Jedi Sol (Lee Jung-Jae) zbierze drużynę, aby ją wytropić.
Nie ma co gadać, fabuła Akolity, nawet jak na standardy kosmicznych bajek, to totalna bzdura i bełkot tak nieudanie przeniesiony na formę serialu, że trudno zrozumieć, o co w ogóle tutaj tak naprawdę chodzi. Wiemy tylko, że są dwie strony konfliktu, dobrzy Jedi i źli Sithowie, to nam wystarczy tak naprawdę by jakąś wątpliwą przyjemność z seansu czerpać. Całe to gadanie o Mocy, kreowaniu nowego życia i kodeksom postępowania Zakonu to tylko czcze gadanie i wypychanie odcinków treścią. Dawno nie widziałem serialu, który byłby aż tak źle napisany.
W teorii każdy odcinek oferuje coś nowego i kuszącego. Ostatecznie rozbija się to o klify urywanych wątków, głupich tłumaczeń i wprowadzaniu nowych motywów, które przeczą same sobie i wszystkiemu temu, co ustanowiono w nowym kanonie. Ale to już zabawa dla nerdów, którzy skrupulatnie wyłapują wszystkie nieścisłości. Bohaterowie są nijacy, wręcz irytujący, więc nie mamy żadnych emocji, kiedy w końcu padają pod klingą czerwonego miecza świetlnego. Nic, prócz satysfakcjonującego „w końcu…”. Do tego gra aktorska WSZYSTKICH, prócz Jung-Jae, woła o pomstę do nieba i prezentuje sobą poziom teatrzyku dla dzieci w lokalnej telewizji, w środę o 9 rano.
Nie będzie to nic nowego, jeśli powiem, żebyście od Akolity trzymali się z dala. Te kilka naprawdę fajnie wykreowanych walk na miecze świetlne i Kung-Fu nie są warte tego skrętu kiszek od żenady, jaka na każdym etapie tego serialu się wylewa. O tym mówili już wszyscy, recenzenci, youtuberzy, internauci i ludzie na mieście, więc i ja nie powiem tutaj nic odkrywczego. To dno, ściek i po prostu źle nakręcony serial. A jeśli uświadomimy sobie, że to część naszego kochanego uniwersum, to serce krwawi jakoś mocniej.
Oryginalny tytuł: Star Wars: The Acolyte
Produkcja: USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: disneyplus.com
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.