Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma – tak brzmią słynne słowa wiersza Cypriana Norwida. I rzeczywiście ważne jest, aby w życiu posiadać jakąś pasję. Coś, co sprawi, że człowiek poczuje się lepiej. Jakąś odskocznię od codzienności. Od obowiązków, stresu i szarości dnia. Ludzie posiadają różne zainteresowania, które pozwalają im zachować zdrowy rozsądek i psychiczną higienę. Może to być aktywność fizyczna, rękodzieło, zajęcia natury artystycznej lub też porywanie i torturowanie kobiet. Tę ostatnią opcję przybliża nam arcydzieło włoskiej kinematografii o wdzięcznym tytule Il Boia scarlatto. Albo Bloody Pit of Horror.
Albo Virgins for the Hangman. Albo Crimson Executioner. Albo A Tale of Torture. Można sobie wybrać. Dzieło to ma zaiste wiele imion. Polska wersja powinna brzmieć mniej więcej Szkarłatny Kat. Obraz pochodzi z 1965 roku i należy go zaliczyć do podgatunku gotyckiego horroru. Stanowi także bezpośrednie nawiązanie do wielce popularnych wówczas we Włoszech komiksów zwanych „fumetti neri”, które przeznaczone były dla dorosłego czytelnika. Opierały swoją treść głównie na elementach eksploatacji takich jak przemoc i seks. Film eksploruje również tak ważne dla każdego człowieka aspekty, jak masochizm, sadyzm, obcisłe rajtki czy lubieżne fotografie.
Pewien wydawca wraz z grupą współpracowników szwenda się po włoskiej prowincji i zagląda ludziom do domów w celu znalezienia odpowiedniej lokacji dla swojej tandetnej sesji zdjęciowej. Obejmuje ona fotosy rozebranych dziewczyny na tle dawnych narzędzi tortur i stylowych wnętrz. Ekipa trafia na z pozoru opuszczony zamek. Wchodzą sobie do niego i zaczynają się panoszyć, ale okazuje się, że jest on zamieszkany przez byłego aktora Travisa Andersona (Mickey Hargitay). Mężczyzna celowo wybrał życie odludka i nie życzy sobie żadnych odwiedzin, więc początkowo odprawia intruzów.
Gdy jednak spostrzega wśród nich swoją byłą partnerkę Edith (Luisa Baratto), postanawia jednak udzielić im gościny. Zabrania jednak schodzić do lochów. Nieproszeni goście oczywiście ignorują ten zakaz i rozłażą się po całej posiadłości jak małe kocięta. Poirytowany Travis wpada w szał i zakłada szkarłatne gacie zagłady. W tym uniformie przyjmuję osobowość Szkarłatnego Kata, który kilka stuleci temu został w tym samym zamku skazany na śmierć za torturowanie ludzi. Eliminuje po kolei przyjezdnych, aż zostaje ich tylko dwójka. Dochodzi do finałowej konfrontacji w podziemiach zamczyska, w której decydującą funkcję spełnia jedna z maszyn o urokliwej nazwie „Kochanek śmierci”.
Zobacz cały film poniżej:
Akcja filmu rozgrywa się w prawdziwych pomieszczeniach, a konkretnie w mieszczącym się we Włoszech Palazzo Borghese. Jest to z pewnością jedna z głównych atrakcji filmu. Nabiera on w ten sposób jakby klasy i sznytu. To właśnie wnętrza znacząco wpływają na budowanie klimatu dzieła, decydując o jego gotyckim stylu. Wrażenie robić mogą szczególnie podziemia pełniące funkcję sali tortur. Budzą one skojarzenia z klasycznymi opowieściami grozy na czele z twórczością Edgara Allana Poe.
Niestety pozostałe składowe „Szkarłatnego Kata” nie wzbudzają już takiego entuzjazmu. Ogólnie obraz wygląda na sporo starszy, niż jest w rzeczywistości. Także gra aktorska sprawia mocno archaiczne wrażenie. Chodzą słuchy, że były to celowe zabiegi twórców, a całość miała być w istocie przerysowaną parodią popularnych włoskich opowieści grozy. Jeśli tak zaiste było, to autorzy osiągnęli swój cel. Film trudno bowiem traktować poważnie, a najlepiej oglądać go z przymrużeniem oka jako jakiś rodzaj taniej rozrywki nastawionej na wzbudzenie u widza szoku tanimi chwytami.
Obraz z pewnością nie zalicza się zatem do tych wybitnych. Jest w istocie czymś, co poeci zwykli określać mianem ramotki. Nie ma w nim być może wielu aspektów dydaktycznych, ale dostarcza jakiejś tam zabawy. Jak to często w takich razach bywa plakaty do filmu, oferują o wiele więcej atrakcji niż jego zawartość. Jest to poniekąd oszustwo względem widza, ale jest to cecha wspólna dla większości dzieł klasy niższej niż A. Największą gwiazdą Szkarłatnego Kata jest Mickey Hargitay, który wciela się w tytułowego oprawcę. Tak jak w życiu prywatnym, jego bohater ma obsesję na punkcie wyglądu i atletycznej sylwetki. Uważa się za kogoś lepszego od pozostałych, zgnuśniałychprzedstawicieli gatunku ludzkiego. Mickey w istocie nazywał się Miklós Karoly Hargitay i urodził się w Budapeszcie.
Po osiągnięciu dojrzałość zdecydował się wyemigrować z Węgier do USA. Tam zrobił niespodziewaną karierą najpierw w kulturystyce, a później w show-biznesie. Został nawet Misterem Uniwersum w 1955 roku, przyczyniając się znacząco do popularyzacji kulturystki w Stanach. Kto wie, być może to właśnie Mickeyowi zawdzięczamy późniejsze ikoniczne ekranowe postacie, jakie wykreował swoją sylwetką niejaki Arnold Schwarzenegger. Gra Hargitaya wyróżnia się na tle pozostałych aktorów. Jest oczywiście przerysowana i nieco groteskowa, lecz przez to także jakaś, pozostawiając ślad w pamięci. Widok jego muskularnego ciała wciśniętego w różowe gatki, biegającego z grymasem po pałacowych lochach i dręczącego roznegliżowane kobiety to niezapomniane doświadczenie, które na stałe zostanie ze mną po seansie.
Oryginalny tytuł: Il Boia scarlatto
Produkcja: Włochy/USA, 1965
Dystrybucja w Polsce: BRAK