Jestem prostym człowiekiem, widzę zombie oraz nazistów, to klikam w ciemno. A te dwa filary stanowią podstawę pod skandynawską komedią grozy o wdzięcznym tytule Zombie SS z 2009 roku. Oczywiście, jest to szablon wykorzystywany już od czasów, kiedy na ekrany kin figurę zombie wprowadził George A. Romero swoją przełomową Nocą żywych trupów (1968), ale wiecie co? Najważniejsze, że działa. A jak działa, to chyba warto to polecić?
Zanim jednak zacznę pisać o filmie jako o dziele i wizji jego twórcy, muszę się usprawiedliwić. Nie uważam, by nazistowskie zbrodnie były wdzięcznym tematów do żartów, jednak tonąc w popkulturowej osmozie, to naprawdę fajny motyw, by stworzyć takie ultymatywne zło. W końcu nie ma nic gorszego w historii naszej cywilizacji niż nacjonalizm. A kiedy można go wykorzystać jako przerysowane, wręcz komiksowe narzędzie do czynienia zła, które spotyka w końcu odpowiednia kara, to moje serce raduje się ze wszech miar.
Grupa studentów medycyny wybiera się do chaty swojego przyjaciela na przerwę wielkanocną, by spędzić weekend na piciu i imprezowaniu. Nie wiedzą, że góry są przeklęte przez pozostałości okrutnego nazistowskiego batalionu, który nękał pobliskie miasto podczas II Wojny Światowej. Kiedy grupa znajduje ukryty depozyt złota, srebra i innych bibelotów, mściwie nazistowskie zombie zaczynają atakować naszych bohaterów, chcąc odzyskać to, co im zagrabiono.
Nie brzmi to jak coś, co może zachwycić wyrafinowanych kinomanów. W sumie nie jest to nawet jakkolwiek świeży pomysł, bo naziści w formie żywych trupów pojawili się już w 1977 dzięki filmowi Porażające fale. Ale jednak w filmie Tommy’ego Wirkoli czuć jakąś taką pasję, która objawia się oczywiście przez całą masę odniesień do kina gatunku. Oczywiście echa wspomnianej Nocy Romero wybrzmiewają tutaj najwięcej, ale wszyscy ci, którzy uwielbiają czarny humor spod znaku Martwego zła (1981) czy Martwicy mózgu (1992) poczują się na tym świeżym pustkowiu jak w domu.
Mimo wszystko Wirkola jest ogarniętym twórcą, przez co nie decyduje się od razu zalać nas hektolitrami krwi, zamiast tego budując napięcie i odpalając się w pełni w szalonym, ostatnim akcie. Wiadomo, najpierw musimy do niego przebrnąć, jednak cała ta droga również obfituje w naznaczone frajdą i juchą sceny. Na tej drodze towarzyszyć nam będą postacie rodem z każdego innego horroru, jaki kiedykolwiek nakręcono. Mamy tutaj cichą dziewczyną z fobią na punkcie krwi, dla której rzeź będzie swoistą terapią oraz fana kina grozy, który nie potrafi skończyć zdania bez potrzeby zrobienia jakiegoś odniesienia do filmu. No i nosi koszulkę wspomnianej Martwicy mózgu.
Skupmy się jednak na tym, po co zapewne tutaj przyszliście – efektach gore. A te są fajne i soczyste, ukazując nam rzeź w pełnym swego okrucieństwa pięknie. Oczy są wyłupane w stylu Fulciego, głowy rozerwane na pół, ciała rozdarte na strzępy, ludzie zwisają na czyichś świeżo wyrwanych jelitach z klifu. I oczywiście mamy wspaniałą akcję z piłą łańcuchową w roli głównej! Jak podaje serwis IMDb, podczas kręcenia filmu zużyto około 400 litrów sztucznej krwi. Nieźle jak niskobudżetowy, norweski film o zombie.
Oczywiście, możemy ponarzekać, że postacie są dość płytkie i nie dowiadujemy się o nich zbyt wiele poza stereotypami, jakie prezentują, więc nie mamy tutaj jakiegoś konkretnego czy unikalnego punktu widzenia całej historii. Najgorszy moment filmu zawiera naprawdę obrzydliwą scenę seksu, na której wszyscy przewrażliwieni na punkcie higieny mogą dostać palpitacji serca. No i niektóre sekwencje są wręcz chamsko zerżnięte z innych produkcji jak choćby przygotowania się do finalnego starcie scena w scenę przepisane z Wysypu żywych trupów (2004).
Ale do brzegu, a raczej do lodowego klifu. Zombie SS może nie są niczym odkrywczym, ale nawet nie mają takich ambicji. Za to Wirkola potrafił nawet z tego oklepanego schematu dać nam coś tak świeżego, jak poranek na tarasie w środku grudnia. W pełni rozumiem, że ów film może przybrać status kultowego wśród kręgów maniaków horrorów. No i film ten dał podstawę pod drugą część, która jest już kultowa nawet i dla mnie, ale o to opowieść na zupełnie inną historię…
Oryginalny tytuł: Død snø
Produkcja: Norwegia, 2009
Dystrybucja w Polsce: polsatboxgo.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.