Platforma 2 (2024)

Pierwsza Platforma od Netflix była filmem ciekawym. Może nie było to dzieło tak sprawne pod względem reżyserii czy subtelne pod względem treści, jaką chciało przekazać, ale każdy przejaw ostrej krytyki kapitalizmu w przestrzeni popkultury powinien spotkać się z poklaskiem. Hiszpański reżyser Galder Gaztelu-Urrutia nakręcił po prostu manifest dla tych, których intelektualny kapitał nie puszczał ponad porównania rodem z przedszkola. No i dobrze, ja nie byłem odbiorcą (nie dlatego, że jestem jakiś mądry), ale doceniłem.

Teraz, bite pięć lat po pierwszym filmie, nadeszła Platforma 2. Tytuł, na który ku mojemu zdziwieniu czekało całkiem spore grono osób. Nie rozumiem tego, bo dla mnie pierwszy film zupełnie nie potrzebował kontynuacji i w mojej optyce ta mogła tylko niepotrzebnie namieszać w całym przesłaniu, jakie było trzonem tamtego filmu. I choć moje życie składa się z pasma złych decyzji i błędów, tym razem się nie pomyliłem, sequel to przeintelektualizowana, pseudoartystyczna i bełkotliwa papka, która spodobać się może już chyba tylko tym najcięższym, kinowym hipsterom.

Praktycznie nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o zasady tego enigmatycznego świata. Każdy więzień wybiera sobie jedzenie, które pojawi się na tytułowej platformie każdego dnia. Choć nie ma odgórnych zasad co do tego, kto i co może sobie zjeść z kursującej między poziomami windy, więźniowie ustanowili swoje własne prawo. Jeśli zamiast tego, co wybrali, zjedzą jedzenie swoich towarzyszy lub zmarłych, zostaną ukarani. Nad całym tym oddolnym układem góruje Namaszczony, sekciarz i guru wszystkich tych, którzy postanowili kroczyć jego ścieżką.

Najgorsze w tym scenariuszu jest jednak to, że pierwsze pół godziny poświęca on na wałkowanie w kółko tego samego. Twórcy mają nas, widzów, za idiotów, więc czują się zobligowani do tego, aby kilkukrotnie tłumaczyć nam, na czym polegają rządzące tym światem zasady. Traci na tym oczywiście poczucie tajemnicy i niejednoznaczności. Jest tutaj nawet postać, która niczym w grze komputerowej stanowi swoisty samouczek dla wszystkich tych, którzy na platformie nowi. Ale czy tacy w ogóle istnieją? Czy są ludzie, którzy sami z siebie sięgają po Platformę 2 bez znajomości pierwszej części? No ja śmiem wątpić.

Zamiast już skupić się na tym, co twórcom wyszło, czyli na krytyce absurdów prawa własności i krzewieniu idei równościowej, tym razem postanowili oni dać nam przypowieść o fałszywym proroku, o konflikcie między wspólnotowym przestrzeganiem religii a indywidualnymi instynktami czy finalnie o… miłości? Nie wiem, chyba mój ograniczony i zniszczony przez używki rozum nie jest w stanie pojąć światłej, twórczej idei, jaka przyświecała reżyserowi i scenarzyście. Wszystko wydaje się tutaj takie głębokie, tak bardzo skryte pod warstwą banalnych i paradoksalnie też nieczytelnych metafor. Szczerze? To ja już wolałem ten pełen pretensji, ale przynajmniej łatwy do przyswojenia styl pierwszego filmu.

Gaztelu-Urrutia odchodzi od wszystkiego, co sprawiło, że Platforma była na swój sposób fascynująca, czy szukając bardziej adekwatnego słowa, frapująca. Rola jedzenia nie jest już tak ważna, ekspedycje w głąb struktury nie sprawiają tej samej ekscytacji, być może dlatego, że jesteśmy mniej zaangażowani w któregokolwiek z przedstawionych nam tutaj bohaterów. Architektoniczny minimalizm wydaje się zwyczajnie nudny, choćby nijaki projekt sali przesłuchań nie zapada w pamięci. Film jest albo zbyt znajomy przez naśladownictwo, albo błąka się gdzieś, zbaczając z obranej przez siebie ścieżki narracyjnej. A te dwa zarzuty tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że pierwsza Platforma nigdy nie potrzebowała kontynuacji.

Trudno powiedzieć, ile czasu minęło od wydarzeń z poprzedniego filmu, ale nasza nowa bohaterka Perempuan (Milena Smit) wydaje się być tam wystarczająco długo, aby po prostu zżyć się z tym specyficznym ekosystemem. Pochłonięta poczuciem winy artystka, którą poznajemy na 24 piętrze, jest jak metafora samego twórcy. Trochę złamana dusza, prawdziwa artystka, która zdaje się widzieć więcej niż inni i ma ciągoty do poprowadzenia ludzi na barykady. Tylko że w swym mrocznym stylu jest tak śmieszna, że nikt nie powinien jej brać na poważnie.

Nie jestem fanem tego, że kino gatunku stara się przemycać w sobie jakieś głębsze myśli niż to, do czego zostało zobligowane. Ale kiedy już to robi, niech przynajmniej robi to ze smakiem! A Platforma to bełkot, tak, jeszcze tak niedbały, że przypominający rozmowę z kimś, dla kogo normą jest paplanie z pełną gębą. Nie ma absolutnie powodów, by po ten film sięgnąć, nawet jeśli podobała Wam się część pierwsza. No chyba, że lubicie dorabiać do wszystkie swoje teorie, doszukiwać się jakichś absurdalnych metafor, trzeciego czy nawet czwartego dna. To jednak już nie zasługa twórców i samego filmu, ale Waszego, zblazowanego postrzegania świata. Nie polecam!

Oryginalny tytuł: El hoyo 2

Produkcja: Hiszpania, 2024

Dystrybucja w Polsce: netflix.com

3 Comments

  1. „Pierwsza Platforma od Netflix była filmem ciekawym”.

    A nie można po polsku? „Pierwsza Platforma Netflixa była filmem ciekawym”.

    Kaleczenie języka to jakiś tyfus tych nowoczesnych, oświeconych czasów.

      1. Zdanie „Pierwszy film od Polański” też znaczy to samo co „Pierwszy film Polańskiego” i obydwa są zrozumiałe. Ale gramatycznie poprawne jest tylko drugie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *