Kret (1970)

Pomimo faktu, że jestem osobą raczej małego rozumu i wyobraźni, lubię sobie od czasu do czasu puścić coś, z nie tylko wykręci mój mózg na drugą stronę, ale i zmusi do jakiejkolwiek refleksji. Mogę wtedy wybrać jeden z tych pretensjonalnych tytułów, które łapią się jakiegoś nośnego tematu i podobają się wszystkim. Jednak nie, ja w swej głupocie sięgam po coś, co przerasta dalece mój intelektualny kapitał. Ale w końcu jak spadać, to z wysokiego konia, co nie?

Koń to w sumie dobry punkt wyjścia, bo nakręcony przez Alejandro Jodorowsky’ego, mieszkającego w Meksyku twórcy o pochodzeniu polsko-rosyjskim Kret nawiązuje na pozór dość mocno do stylistyki włoskich (i też hiszpańskich) spaghetti westernów. Nic jednak bardziej mylnego, poza estetycznymi punktami wspólnymi, film ten stanowi raczej psychodeliczny odlot, pełen alegorii, metafor i symboliki bad trip, który nie daje swojej widowni żadnej taryfy ulgowej. Dlatego też nie traktujcie niniejszego tekstu jako dogłębnej analizy, a raczej zachęty, wedle której warto do tego tytułu zasiąść.

Film zaczyna się klasycznie, od brodatego nieznajomego w czarnej skórze (Jodorowsky) przemierzającego dziwnie wyglądającą, piaszczystą równinę. Akwamarynowe niebo, nienaturalnie jasny piach od razu wyciągają nas z gara surowego realizmu w coś bardziej magicznego. Nieznajomy jedzie ze swoim nagim, kilkuletnim kompanem, któremu w pewnym momencie oznajmia: „Teraz jesteś mężczyzną. Masz siedem lat. Pochowaj swoją pierwszą zabawkę i swojej matki„. Po wszystkim dwójka bohaterów (syn i ojciec?) zajeżdża do pewnego miasteczka, które jest miejscem rzezi rodem z sennego koszmaru…

Witam w świecie Jodorowsky’ego, gdzie wszystko jest możliwe, a każdy element świata, nawet ułożona skrupulatnie sterta kamieni, jest symbolem otwierającym drzwi do świata magii lub socjologicznych rozważań. Nic więc dziwnego, że Kret został nazwany przez wielu westernem buddyjskim. Awangardowe urządzenia, które kiedyś fascynowały małą grupę bohemy artystycznej, dla normalnego śmiertelnika stanowić mogą bezpośredni łącznik ze światem okultyzmu i praktycznej magii. Tutaj jeden z bandziorów przyczajony na skalnym klifie topi nos w damskim pantoflu, który później ustawia obok innych jako cel do ćwiczeń ze strzelania. Innym razem gość bez rąk i mężczyzna bez nóg, którego nosi na ramionach, zespoleni zostają w jeden, w pełni funkcjonalny organizm. Tak, to taki świat.

Niezależnie od tego, czy film omamia nas osobliwą naturą swoich postaci, pełną psychodelii scenerią, sposobem kadrowania czy strukturą historii, prawie każdy aspekt Kreta, jaki można wymienić, jest surrealistyczny w taki czy inny sposób. Najbardziej widocznym aspektem dzieła Jodorowsky’ego jest kolor, przez który wygląda ono jak jakaś przejaskrawiona hybryda techniki technicoloru i nowoczesnego kina. Kret jest dosłownie być może najjaśniejszym filmem, jaki kiedykolwiek miałem okazję widzieć! Tworzy to oczywiście pewien „sztuczny” klimat, który na poły wygląda jak sztuka z desek teatru, na poły jak coś kręconego w studiu na ręcznie malowanych planach. Mimo wszystko estetyczna warstwa filmu, jak w sumie w większości prac Alejandro, to jest zupełnie inny wymiar kina.

Na całe szczęście, mimo całej tej osobliwości i skomplikowania, nawet tak ogłupiały widz, jak ja, można śledzić tę historię bez większych trudności. Oczywiście mózg mi się gotował, kiedy Jodorowsky rzucał we mnie wszystkim, co losowo wygrzebał z wora różnych systemów filozoficznych. Czy wyciągnąłem z nich coś dla siebie? Zdecydowanie tak! Czy jestem w stanie to opisać? Również, ale nie ma to sensu, bo to jeden z tych obrazów, do których każdy powinien podejść jak do narkotyków. Jego odbiór będzie bowiem zależny nie tyle od samych intencji twórcy, ale od Waszego samopoczucia, świadomości, trosk i otwarcia na chłonięcie treści. Mówiłem już, że Kret przypomina podróż po ostrej dawce psychodelików?

Dlatego też całe piękno i wartość tego filmu można znaleźć w wielokrotnych jego seansach. To, co jawi się nam za pierwszym razem jako losowo generowane sekwencje snów, zaczynają przybierać formy inteligentnej aranżacji po drugim czy nawet trzecim seansie. Jodorowsky przeciwstawia się prawom fizyki poprzez film i burzy w  nas skrupulatnie budowany porządek. To chaos, ale tak, jak wizje po psylocybinie, można je na swój sposób okiełznać. Potrzeba tylko doświadczenia i otwarcia się na coś, co pozornie może doprowadzić nas do szaleństwa.

Jodorowsky używa przemocy, tak jak wykorzystuje symbol kaleki, aby podniecić publiczność, aby pomóc jej fantazjować, a to jest w zasadzie dla mnie przepis na świetny film. Ale jestem świadomy tego, że dzisiaj amoralność stojąca u fundamentów jego twórczości może kłócić się z wrażliwością młodego odbiorcy. Ja tam lubię mówić, że jest filmowcem mimo wszystko eksploatacyjnym. W końcu to przemoc, fizyczna (na ekranie), psychiczna (na widowni) sprawia, że Kret jest ciężką, ale niezapomnianą podróżą.

Oryginalny tytuł: El Topo

Produkcja: Meksyk, 1970

Dystrybucja w Polsce: flixclassic.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *