Jeśli ktoś śledzi moje internetowe wojaże, zapewne wie, że nie jestem ani wielkim fanem serii Terrifier, ani orędownikiem puszczania jej w tak szerokiej dystrybucji. Podobała mi się krótkometrażówka, z której wyrosła cała marka, ale cała reszta już niekoniecznie. Na czele z przeciągniętą, momentami obsceniczną częścią drugą, która mocno nadwyrężyła moją cierpliwość do filmowej ekstremy. Dlaczego więc poszedłem do kina na Terrifier 3? Ano impakt, jaki ten film ze sobą przyniósł, nie pozwolił mi przejść koło niego obojętnie.
Tyle się mówiło o tym, jaki to film nie jest brutalny, jak ludzie nie mdleją na seansach lub opuszczają je z krzykiem. Jak zwykle jest to tylko wyświechtany zabieg marketingowy, który trafi chyba tylko do tych najmniej rozumnych fanów horroru. Do mnie nie trafił, choć do najbystrzejszych nie należę. Czy finalnie tytuł ten okazał się na tyle mocnym doznaniem, że chciałem wybiec z kinowej sali? No nie, dwójka ze swoją sceną znęcania się nad koleżanką głównej bohaterki wydaje mi się ostrzejsza. Nie powiem jednak, na swój sposób ta erupcja krwi i wnętrzności bawiła mnie na tym najbardziej prymitywnym poziomie.
Historia tutaj jakaś jest, stanowi ona nawet bezpośrednią kontynuację części poprzedniej, ale tym razem Damien Leone, reżyser serii, lepiej waży tonację swojego filmu i nie zawraca on nam nią zbytnio głowy. Art powraca, ma nawet znaną z pierwszej części pomagierkę, a stawić czoła musi mu Sienna (Lauren LaVera). I tyle! Na całe szczęście idą w cholerę wątki rodem z komiksów i filmów fantasy, choć końcówka niejako wraca do tego klimatu. Kolejne minuty seansu mijają nam zatem na podziwianiu, jak Art spotyka kolejnych pechowych bohaterów i w iście imponujący sposób odbiera im życie.
Nie ma co ukrywać, doszukiwanie się czegoś innego, niż efekty gore, w tego typu filmach nie ma kompletnie sensu. David Howard Thornton wykonuje niesamowitą robotę, wykorzystując mimiczną komedię, aby nadać Artowi człowieczeństwa tak potrzebnego widowni, by ta mogła mieć uśmiech na twarzy nawet wtedy, kiedy ten właśnie wymordował całą, Bogu ducha winną rodzinę. Chichotałem pod nosem za każdym razem, gdy Art w przebraniu Świętego Mikołaja szczerzył się do kamery czy wchodził w interakcje z ekranowymi postaciami. Wielkie brawa zatem lecą w stronę Thornton, bo jest on najjaśniejszą gwiazdą na tej owiniętej jelitami choince.
Fani slasherów zwykli mówić, że za każdym demonicznym klaunem stoi silna, aczkolwiek straumatyzowana kobieta. Art ma takie postacie aż dwie. Zanim ponownie skrzyżuje ostrza z Sienną, oglądać będziemy jego pełne slapsticku wybryki po ponownym spotkaniu się z Vicky (Samantha Scaffidi), która okazuje się tajną bronią reżysera, by nie tylko zalać nas większą liczbą makabry, ale niejako dać głos milczącemu klaunowi. Podobała mi się dynamika tego duetu, jednak liczyłem, że dane nam będzie zobaczyć jej na ekranie nieco więcej. Niestety, to tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że Leone jako twórca kina nadaje się wyłącznie do szokowania widza, bo relacje międzyludzkie (międzydemoniczne?) kuleją u niego na każdym poziomie.
Bo kiedy kamera ucieka od krwawych dokonań Arta i skupia się na quasi psychologicznym wątku głównej bohaterki, Terrifier 3 zaczyna mocno żenować, by z czasem niemiłosiernie zanudzać. Nie chcę oglądać po raz setny, jak młoda dziewczyna musi zmierzyć się z traumą, jakiej przysporzył jej czarny charakter. Zwłaszcza że aktorsko film trzyma stały, niskobudżetowy poziom i taka LaVera jest zatrudniona ewidentnie po ładniej buzi, nie zaś warsztacie. Wtóruje jej kilka do bólu sztampowych postaci, które w zasadzie stanowią chodzące stereotypy i, finalnie, worki na krew oraz flaki. Na całe szczęście wspomniałem o tym, że Leone lepiej waży proporcje i tych nudnych fragmentów jest tutaj o wiele mniej.
Terrifier 3 wyciąga swoje efekty gore tak wysoko, że miejscami na wierzch wychodzi ich taniość czy tandeta. Krew i wnętrzności nie wydają się stylistycznym wyborem, a bardziej budżetową sztuczką mającą oszukać widza. Przesadna przemoc ma na celu zamaskowanie innych rażących braków produkcji, ale wszystko, co robi, to tylko je podkreśla. Każda tz tych makabrycznych scen jest tak rozciągnięta i przesadzona, że przekracza granicę, stając się wręcz kreskówkową zgrywą. Ale rozumiem, ja nie jestem odbiorcą tego typu rzeczy i w pełni jestem świadomy tego, że istnieje cała masa ludzi, która podczas seansu świetnie się bawiła. Najlepsza okazała się dla mnie scena pod prysznicem, nagła, impulsywna i do granic przeciągnięta. Jeśli miałbym wybrać najlepszą scenę mordu A.D. 2024, to mam już faworyta.
Nie jest to do końca moje kino, ale doceniam, głównie za reżyserską odwagę. Tak, film ten przekracza kilka granic, a trupem padają nie tylko małe dzieci, ale również i niewinne, słodkie szczurki. Boje się, że twórcy mogą iść dalej i w kolejnych filmach pojawi się więcej scen znęcania nad zwierzętami, a to już spotka się z moim bojkotem. Na ten moment mogę szczerze powiedzieć, że ze wszystkich tych trzech pełnometrażowych filmów, ten podobał mi się najbardziej. Może dlatego, że był najmniej męczący. A to scenariuszową mielizną jak dwójka, a to nazbyt chałupniczym wykonaniem, jak oryginał. Idźcie i oglądajcie zatem, bo bardziej intensywnego doświadczenia w te święta chyba nie znajdziecie.
Oryginalny tytuł: Terrifier 3
Produkcja: USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: monolith.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.