Uzumaki (2024)

Manga i anime jako nurty w kulturze popularnej nie interesują mnie za bardzo. Może chodzi o to, że jako odbiorca zatopiony w zachodniej estetyce, po prostu posiadają one za wysoki próg wejścia. Wpadną mi jednak w ręce od czasu do czasu tytuły, które zwyczajnie mnie zachwycają. O twórczości Junji’ego Itō ciężko mówić w kontekście zachwytu, ale uwierzcie mi, wystarczy przeczytać kilka jego krótkich strzałów, by postać ta została Wam w głowie na bardzo długo.

O istnieniu Uzumaki, znanego również w Polsce jako Spirala, wiedziałem od dawna, ale po lekturze innego, sztandarowego dla Itō dzieła pod tytułem Gyo: Odór śmierci, moja psychika nie była jakoś gotowa na taką dawkę makabreski. Na szczęście w roku pańskim 2024 przyszło Max z serialem animowanym oddającym w swych założeniach cały, specyficzny klimat mangi. Nie miałem więc wymówki i nadrobiłem ten niewątpliwy klejnot prosto z kraju Kwitnącej Wiśni. Było warto?

Historia opowiada w zasadzie o Kurouzu-cho, odizolowanym nadmorskim miasteczku w Japonii. Zamieszkująca Kirie zaczyna zauważać coś dziwnego, wszędzie, gdzie nie spojrzy, widzi spirale. Jej chłopak, Shuichi, idzie o krok dalej w tej dziwacznej obserwacji, widząc, jak jego tata popada w całkowitą obsesję na punkcie spiralnego wzoru, zbierając przedmioty w jego kształcie czy odmawiając jedzenia produktów, które nie są w odpowiedniej formie. Podczas gdy Kirie początkowo śmieje się z tej historii, z czasem obydwoje zaczynają uważać, że te wydarzenia są coraz trudniejsze do zignorowania, ponieważ spiralne wzorce stawiają miasto i jego mieszkańców na drodze do zagłady.

Jak widać, Uzumaki czerpie wzorce od klasyki swojego gatunku, przez Miasteczko Twin Peaks (1990-2017) na klasycznej literaturze Howarda Phillipsa Lovecrafta kończąc. Nie chcę jednak zdradzać Wam zakończenia czy ważniejszych dla fabuły momentów, bo wbrew pozorom i przypominającej kompilację z YouTube’a formy, serial ten zmierza w konkretnym kierunku i posiada nawet spinające to wszystko zakończenie. Nie jest to jednak rzecz czytelna na pierwszy rzut oka, a narracyjne spoiwo wciąż pozostawia więcej pytań, niż odpowiedzi. Nie uważam jednak, żeby animację tę oglądało się dla jakiejś wciągającej historii. Nie o to tutaj dla mnie chodzi.

Ja siadałem co sobotę jak właśnie do czegoś, co ma mnie po prostu wyrwać ze strefy komfortu i spróbować wykręcić mój żołądek na drugą stronę. Łożyska rosnące niczym grzyby, ludzie zamieniający się w ogromne ślimaki, wirujące dziury w głowach i perystaltyczne węże będące alegorią zakazanej miłości. Tak, Uzumaki nie patyczkuje się z naszą psychiką, narażając ja na koncepty i obrazy, które dalece wykraczają poza nasze najgorsze koszmary. Z jednej strony chciałbym je szybko wymazać z pamięci, z drugiej jednak warto je gdzieś tam z tyłu głowy trzymać, choćby dlatego, by mieć później punkt odniesienia. Biorąc pod uwagę oczywiście fakt, że ktoś twórczo będzie chciał jeszcze przeskoczyć Itō.

Jestem pod wrażeniem, jak bardzo twórcom serialowego Uzumaki udaje się wprawić w ruch skomplikowane linie i niepokojące widoki z kreślarskiego warsztatu Itō, skrupulatnie odtwarzając jego drenujące mózg obrazy, tak, aby nie straciły nic ze swojego pierwotnego charakteru. Duża część prac autora opiera się na tworzeniu rozbudowanych wizualnie puent, zwykle ukazanych na całej stronie zeszytu. Serialowi udaje się ta sztuka, widocznie oddzielając te właśnie „kropki (a raczej spirale) nad I” od całej reszty, która nie zajmuje więcej miejsca, niż to konieczne. Wielu skarży się na spadek jakości animacji po pierwszym odcinku. Oczywiście jest to zauważalne, ale mi, totalnemu laikowi, jeśli chodzi o tę formę sztuki, zupełnie to nie przeszkadzało. Dlatego też zostawię tutaj pole do narzekań purystom.

Bo jak już wspomniałem, ja do serialu zasiadałem pełny ciekawości, czym jeszcze zaskoczy mnie wykręcony do granic umysł twórcy. Horror tutaj to niepewność, dlaczego dzieją się wszystkie te dziwne rzeczy, kto będzie następny, co będzie dalej, dokąd to zmierza? Serialowi udaje się również sprawić, abyśmy odczuwali niepokój na sam widok jakże prostego kształtu spirali. Shuichi i jego matka znajdują ojca wygiętego w spiralę i schowanego w beczce. Nie jest to scena zalana krwią i innymi wydzielinami ludzkimi, ale jest na tyle makabryczna, że wzbudzi poczucie niepokoju nawet w największym twardzielu. I takich scen jest tutaj cała masa!

Można narzekać, że cały serial to w zasadzie cztery krótkie odcinki. Ja myślę jednak, że jest to idealny format na tego typu produkcję. Widziałem animowane krótkie historyjki japońskiego mistrza grozy i powiem Wam, że jest to najlepszy sposób na przyswajanie jego pokrętnej twórczości. To takie szybkie zastrzyki wypełnione tym dziwnym, niepokojącym płynem, który jednak na swój sposób uzależnia i z kolejną iniekcją tylko zwiększamy sobie dawkę. Ja się bawiłem całkiem dobrze, choć słowo zabawa nie jest za bardzo adekwatne. To raczej taka frapująca ciekawość, coś jak skok na bungee dla naszej wyobraźni. I z taką puentą Was zostawię, bo chyba dość mam na dziś wracania myślami do noworodków marzących o powrocie do łona matki. Dosłownie.

Oryginalny tytuł: Uzumaki

Produkcja: USA/Japonia, 2024

Dystrybucja w Polsce: max.com

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *