Powiem Wam szczerze, bo pewnie jest to symbol mojej ignorancji, że do Nieumarłych Thei Hvistendahl siadałem z myślą, że obejrzę norweską wersję klasycznego, amerykańskiego filmu o zombie. Spodziewałem się znanych dla gatunku tropów, krwi, może kilku wybuchów i ogólnie krajobrazu po apokalipsie żywych trupów. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że omawiane tutaj dzieło ma więcej wspólnego ze współczesnym, europejskim dramatem z zacięciem artystycznym, niż z World War Z (2013). A, o książce, na podstawie której został nakręcony, dowiedziałem się dopiero po seansie.
Dlatego już na wstępie powiem wszystkim tych, którzy mają problem z faktem, że film bardziej skupia się na dramacie jednostki niż na zatapiającym w jej szyi zombie – nie oglądajcie Nieumarłych! To zdecydowanie jeden z tych tytułów, który srodze rozczaruje przeciętnego zjadacza popcornu, wychowanego na amerykańskim kinie popularnym. Cała reszta, prześmiewczo powiem tych bardziej wysublimowanych widzów, może nie odkryje tutaj życiowej prawdy, ale zdecydowanie może czuć się usatysfakcjonowana.
Po seri dziwnych zjawiskach związanych z przerwami w dostawie prądu zmarli niedawno powracają na ulice Oslo. Nie jest to jednak tradycyjna apokalipsa z łaknącymi mięsa zombie, przynajmniej narazie. Zamiast tego pogrążeni w żałobie ludzie muszą zmierzyć się z chodzącymi zwłokami swoich przyjaciół i członków rodziny. Film obserwuje kilka niezwiązanych ze sobą wątków o tych, którzy zmagają się z ponownym pojawieniem ukochanej osoby.
Nieoficjalnie w centrum uwagi jest Anna (Renate Reinsve), kobieta, która niedawno straciła swojego syna, Eliasa. Jest wielce zaszokowana, gdy odkrywa, że jej ojciec (Bjørn Sundquist) odkopał dziecko ze świeżego jeszcze grobu i przyniósł je do rodzinnego domu. Obawiając się, że policja, która łapie nieumarłych, zabierze chłopca (?), uciekają do odizolowanej chaty, aby go chronić. Gdzie indziej Bente Børsum gra kobietę, której kochanka (Olga Damani) powraca. Najbardziej wzruszająca historia opowiada o Davidzie (Anders Danielsen Lie), mężu i ojcu, którego żona Eva (Bahar Pars) ginie w wypadku samochodowym. David ledwo może przepracować jej śmierć, a tym bardziej powrót.
Kierunek, jaki obrała Hvistendahl, jest naznaczony tęsknotą tak silną, że wręcz namacalną. Wszystko trzyma się bardzo blisko ziemi, a zamiast muzyki, nasze uszy raczą dźwięki codzienności, kaszel, szum wiatraka, szloch czy wyjący gdzieś w tle alarm samochodu. W budowie poczucia melancholii pomagają również długie ujęcia oraz wyjątkowo powolne tempo prowadzenia narracji. Takie zabiegi potrafią zmusić widza do refleksji, zwłaszcza gdy działają stadnie. Nieumarli nie straszą, oni po prostu zmuszają nas do zadumy nad faktem przemijalności naszego życia. W sumie to najważniejsza lekcja, jakiej mogą nam udzielić zza grobu.
Minimalna ilość dialogów pomaga nam w chłodnej obserwacji tego, jak każda z tych zaprezentowanych nam postaci przetwarza osobliwe zjawisko poprzez ich własne doświadczenie. Język wizualny filmu, charakteryzujący się prostymi zdjęciami i zwężonymi kadrami, sugeruje nam coś na kształt lupy, którą podglądamy tych wszystkich ludzi. A bycie tak blisko wiąże się z tym, że ich traumy, smutki, obawy czy nadzieje emanują na nas. No cóż, kino o zombie jeszcze nigdy nie zbliżyło się tak do człowieka, jak właśnie dzieło Hvistendahl.
Odpowiedzialny za zdjęcia Pål Ulvik Rokseth idealnie uchwycił wilgotną i nieco odizolowaną atmosferę Oslo. Puste domy, wyludnione ulice i zamglone lasy oczywiście stanowią graficzną symbolikę stanu naszych bohaterów, którzy wydają się tkwić w beznadziejnej samotności. W parze ze wspomnianym już flegmatycznym tempem ten artystyczny zabieg może być nie do przejścia dla bardziej wyrywnych odbiorców, ale dla mnie z całą autentycznością oddaje on ospałą, wręcz martwą rzeczywistość, która wpływa z wnętrza każdego nas i osacza wszystko wokoło. Chciałoby się rzec, że trzeba żyć dalej, ale to przecież nie takie proste…
Nieumarli co prawda nie odkryli przede mną prawdy objawionej, bo w zasadzie podejmują się refleksji, jaka towarzyszyła mi już podczas seansu Smętarza dla zwierzaków z 1989 roku. Zapamiętam ten seans jednak na długo, bo po prostu wprowadził mnie w stan głębokiego żalu i tęsknoty, refleksji nad tym, że przecież czeka nas wszystkich ten sam los. Ale czy to jedyne pewne na świecie prawo powinno ulec zmianie? Czy rzeczywiście chcemy Ich powrotu? Hvistendahl odpowiada na to już klasycznymi tropami kina gatunku. Pewne rzeczy muszą pozostać niezmienione, inaczej rozpocznie się prawdziwy horror.
Oryginalny tytuł: Håndtering av udøde
Produkcja: Szwecja/Norwegia, 2024
Dystrybucja w Polsce: velvetspoon.pl
Nałogowy pochłaniacz popkultury, po równo darzy miłością obskurne horrory, Star Wars i klasykę literatury.