Cesar Catilina (Adam Driver) jest architektem w Nowym Rzymie, który wymyślił nowy rewolucyjny rodzaj materiału i dostał Nobla. Jest on członkiem wpływowej i bogatej rodziny dziwaków, którzy całymi dniami się obijają, liżą, wożą limuzynami i marzą o absolutnej władzy nad miastem. Catilina ma też zagorzałego przeciwnika w postaci Franka Cicero (Giancarlo Esposito), pełniącego funkcję burmistrza metropolii. Nasz bohater miał też kiedyś żonę, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, a Cesar był oskarżony o jej zabójstwo.
Ma on plan stworzenia super nowoczesnego osiedla przy użyciu swego wynalazku. Marzy mu się bowiem lepszy świat, w którym nie trzeba nawet chodzić, a ludzie ślizgają się po specjalnych chodnikach. Jak w każdym wielkim imperium także w nowym Rzymie toczy się ciągła walka o władzę seks i pieniądze pomiędzy posiadającymi wybujałe ego wykolejeńcami. Jedyna sympatyczna i czystą osobą w tym towarzystwie wydaje się córka Cicero, Julia (Nathalie Emmanuel), która jest szczególnie zafascynowana Cesarem.
Coppola postanowił uraczyć nas swoją być może ostatnia wielką wizją. Stworzył monumentalne dzieło, które jednak nie jest imponujące i raczej nie osiągnie statusu kultowego czy ikonicznego. O wiele bardziej pasują do niego określenia takie jak nadmuchane albo bombastyczne. Kolorystyka i pełna przepychu scenografia przypominają posiłek złożony paru super słodkich racuchów. Napycha widza do granic możliwości wizualnymi popisami.
Są one jednak pozbawione dobrego smaku i mało estetyczne. Być może reżyser położył taki nacisk na błyszczące w słońcu złote tarasy, bo ma to być jakiś symbol świetlanej przyszłości człowieka. Wszystkie lokacje wyglądają jednak sztucznie, gdyż stworzone zostały przy pomocy maszyn. Dziwne kadry na początku mogą wydawać się ciekawe, ale szybko męczą. Całość stylizowana, łącznie ze strojami, stylizowana jest na cywilizację rzymską, co jednak, zamiast nadawać produkcji charakteru dostojności i majestatu zahacza o pretensjonalność.
Obraz posiada więcej wad, niż zalet, a jedną z nich jest grą aktorów. W obsadzie nie brakuje znanych nazwisk z młodszego, jak i starszego pokolenia takich jak Shia LaBeouf, Aubrey Plaza, Dustin Hoffman, czy Jon Voight. Żadne z nich jednak nie tworzy wiarygodnej postaci, której warto byłoby kibicować. Główny bohater jest antypatyczny i wzbudza obojętność, chociaż odgrywający go Adam Driver mógł popisać się kilkukrotnie oratorskimi umiejętnościami.
Przykro to przyznać, ale Jon Voight chodzi cały czas ze zdziwioną miną, jakby ktoś mi napluł do kieszeni. Plaza gra swój standard. Dustin w ogóle już nie gra. Esposito brakuje charyzmy jak na odgrywaną postać. Wisienką na torcie jest jednak LaBeouf, który w tej charakteryzacji nieodparcie kojarzył mi się z młodym Zamachowskim. Trudno w takich warunkach zachować powagę sytuacji.
Megalopolis było chyba pomyślane jakoś jakiś manifest twórcy, dzieło motywujące i nawołujące do wielkich idei światowego pokoju i współpracy ponad podziałami, będących gwarantem rozwoju ludzkości. Zwłaszcza końcowe sceny wraz z użytym tekstem tego dowodzą. W filmie pada z resztą wiele cytatów, czego nie jestem fanem, bo wolę sam dochodzić do pewnych wniosków i wymyślać własne maksymy.
Bez sensu również wydaje się wrzucanie zdjęć Hitlera czy Mussoliniego niejako bez żadnego kontekstu. Położono także oczywiście nacisk na rolę rodziny i żon, z którymi można się efektownie całować w świetle reflektorów. Efekt jest odwrotny od zamierzonego, a produkt końcowy jest raczej wydmuszką, niż arcydziełem zmuszającym publikę do refleksji nad istotnymi kwestiami.
Oryginalny tytuł: Megalopolis
Produkcja: USA, 2024
Dystrybucja w Polsce: gutekfilm.pl