„Rowdy” Roddy Piper był kanadyjskim zapaśnikiem. Dokładnie mówiąc, to uprawiał amerykańską odmianę tego sportu, czyli wrestling. W latach 80. osiągnął całkiem sporą popularność, dzięki czemu upomniał się o niego świat kina. Zagrał w kilku produkcjach, nie udało mi się jednak zawojować Hollywood. Do dziś jego najbardziej udaną i pamiętną kreacją jest rola w kultowym dziele Johna Carpentera Oni żyją (1988).
Roddy ma na swoim koncie też występ w równie ciekawym filmie o dość intrygującym tytule, a mianowicie Miasto żab. Ten powstały w 1988 roku obraz to dziwna mieszanka kina postapo z filmem akcji, komedią i sci-fi. Można go opisać jako połączenie Mad Maxa (1979) z Wojowniczymi Żółwiami Ninja. Autorem tego kuriozalnego połączenia jest reżyser Donald G. Jackson, odpowiedzialny za np. Rollergator (1996). Ten wybitny twórca potrafił kręcić filmy nawet kilkadziesiąt lat po swojej śmierci.
Akcja filmu rozgrywa się w przyszłości po wojnie atomowej. Świat zamieszkują ludzie, ale także mutanty w postaci przerośniętych humanoidalnych żab, które są bardzo wyszczekane. Zajmują się na ogół szemranymi interesami. Ludzkość stoi przed problemem bezpłodności męskiej części populacji. Tylko nieliczni mężczyźni są zdolni do rozrodu. Jednym z nich jest Sam Hell (w tej roli Piper). Gdy władze dowiadują się o jego potencjale, dają mu propozycję nie do odrzucenia – albo zgodzi się zapładniać kobiety, albo wysadzą jego sprzęt w powietrze, przy pomocy założonego siłą metalowego pasa cnoty.
Hell nie ma wyboru i zgadza się na trudną misję. Wraz z atrakcyjną agentką Spangle (Sandahl Bergman) oraz równie atrakcyjną żołnierką Centinella (Cec Verrell) musi udać się do miasta żab, w celu uwolnienia grupy niewiast. Król żab komandor Toty porwał je do swego haremu. Hell wkracza do krainy mutantów, dzięki czemu tytuł filmu nabiera nowego znaczenia.
Cechą, jakiej trudno odmówić produkcji jest oślizgłość. Opowiada ona w końcu o płazach, ale nie tylko w tym znaczeniu jest nieco śliska. Otóż punkt wyjściowy fabuły oraz późniejsze wydarzenia sprawiają, że jest to pozycja skierowana zdecydowanie do dorosłych widzów. Relacje damsko-męskie są tu ukazane w sposób bezpośredni, aczkolwiek nie wulgarny. Nie ma za to golizny, chociaż pierwotnie miała się pojawić.
Grająca jednak główną rolę kobiecą, Sandahl Bergman, czyli dawna oblubienica Conana Barbarzyńcy, odmówiła tańczenia w negliżu w jednej ze scen. Paraduje za to w seksownej bieliźnie i pręży swoje wysportowane ciało, co jest ewidentnym przykładem fan serwisu. Film w ogóle miał w domyśle być bardziej lubieżny. Koncepcja ta uległa jednak zmianie w trakcie realizacji. Mimo to mamy tu wyraźne inklinacje kontaktów seksualnych ludzi z żabami co jest jednym z wczesnych przykładów zasady 34.
Film oferuje oryginalną rozrywkę dla widzów, którzy poszukują w kinie nieco szaleństwa. Posiada zdecydowanie kampowy nastrój, zaliczając się do produkcji klasy B. Stoi przy tym niejako w rozkroku. Nie jest na tyle zły, by nazwać go kinem śmieciowym, ale nie jest też na tyle dobry, by zasłużyć na miano zapomnianego diamentu. Biorąc jednak pod uwagę skromny budżet, efekt jest całkiem zadowalający.
Wrażenie mogą zwłaszcza robić nieźle wykonane kostiumy zmutowanych żab, które nawet na dzisiejsze warunki prezentują się znośnie. Miasto żab to obraz, który trudno traktować poważnie, ale taki był też zamysł. Jest to groteskowa, cudaczna i lekka rozrywka z pogranicza kiczu i parodii. Co ciekawe wypada przyzwoicie aktorsko, a grający główna rolę Roddy Piper bawi się na ekranie powierzoną mu funkcją, rzucając one-linerami, co wpływa pozytywnie na odbiór seansu.
Oryginalny tytuł: Hell Comes to Frogtown
Produkcja: USA, 1988
Dystrybucja w Polsce: BRAK