Pamiętam jak dziś, kiedy wczoraj Michael Obama (mąż Baracka) opublikował na jakichś mediach społecznościowych playlistę z piosenkami, które rzekomo miały nieść przekaz stanowiący motywację oraz wsparcie dla kobiet. Jak się nietrudno domyślić, lista ta składała się z różnych radiowych przebojów, wykonywanych przez roznegliżowane diwy. Ja mam o wiele lepszą propozycję, która dotyka problemów, z jakimi mierzą się samice w szerszym wymiarze. Mam tu na myśli album o jakże wymownym tytule Penis Envy wydany w 1981 roku.
Autorem tego wydawnictwa jest jeden z najważniejszych zespołów w historii, czyli Crass. Ten założony w 1977 roku w Epping zespół należy do głównych przedstawicieli brytyjskiego punka, a konkretniej mówiąc anracho-punka. I jak na prawdziwych punkowych anarchistów przystało, pozostaje dla szerszej publiczności właściwie nieznany. Jest to jego główna zaleta. Członkowie Crass z poetą i artystą Pennym Rimbaud na czele żyli w komunie, której nadrzędnym celem było hodowanie marchewek. Oprócz tego tworzyli również muzykę. Ich twórczość to połączenie hałasu i złości. Nazwa kapeli nie była przypadkowa. Crass nie był projektem ściśle muzyczny, ale raczej narzędziem do szerzenia pewnych pomysłów za pomocą wielu artystycznych środków. Tworzyli antymuzykę i mieli swój własny styl, wykorzystując umiejętności, jak również ich brak.
W skład zespołu wchodziły dwie niewiasty – Eve Libertine oraz Joy de Vivre. Imiona te to oczywiście przydomki. Zajmowały się one głównie użyczaniem swych głosów. I to ich wokal właśnie rządzi na Penis Envy. Prezentują one całą gamę ekspresji od wrzasków i krzyków do lirycznych popisów. Album składa się z dziesięciu utworów i trwa niewiele ponad pół godziny. Jest to zatem idealnie skondensowana zawartość, bez zbędnych zapychaczy. Każde słowo ma tu znaczenie. I mimo że piosenki są dość krótkie, to zawierają ich bardzo dużo.
Treść jest konkretna i warto się z nią zaznajomić, nie skupiając się tylko na dźwiękach instrumentów. Jak na porządną grupę anarchistyczną Crass byli zasadniczo „anty”. Występowali przeciwko systemowi, rządowi, Kościołowi, religii, wojsku, wojnie, broni nuklearnej, jedzeniu mięsa, patriarchatowi, przemocy fizycznej, kultowi siły, mitowi kobiecości, tradycyjnej rodzinie. Ich muzyka też była anty. Jeśli ktoś nie siedzi w takich klimatach, ciężko mu będzie wytrzymać cały album. Grali głośno i jazgotliwie, specjalnie w takim stylu, aby sprowokować słuchacza do reakcji i refleksji. Potrafili też jednak jeśli wymagała tego sytuacja być melodyjni czy wręcz poetyccy. Ich główną zaletą była spontaniczność, energia i zdrowy gniew.
„Penis Envy” to manifest wkurzonej kobiety. Celowo nie użyję słowa „feministyczny” ponieważ nie jestem pewien czy członkowie grupy, by sobie tego życzyli. Oni raczej nie podpisywali się pod żadnymi ideologiami. Tworzyli własną przestrzeń do działania i szerzenia poglądów. A czego one dotyczą? Przekaz omawianej płyty jest jasny. Już pierwszy kawałek Bata Motel jest monologiem uprzedmiotowionej kobiety, która nie potrafi się oprzeć silnemu mężczyźnie. Stanowi projekcję jego fantazji i na swych wysokich obcasach nie jest w stanie uciec przed jego pożądaniem. „Systematic Death” uświadamia nam, że jesteśmy nic nieznaczącymi trybikami w wielkiej systemowej maszynie. Proces „przyuczania” nas do roli niewolnika rozpoczyna się tuż po narodzeniu. Wszystko, co spotykamy od dziecka, nie jest wolnym wyborem, lecz narzuconą odgórnie rolą. Poison in a Pretty Pill to swoiste ostrzeżenia dla płci pięknej przed wpadnięciem w pułapkę blichtru, który atakuje nas z okładek kolorowych pism. Forsowany w nich obraz kobiety idealnej, czyli atrakcyjnej jest opresyjny i prowadzić może tylko do nieszczęścia.
Numer What the Fuck? otwiera głośny szum, który kole w uszy, powodując dyskomfort. Utwór to akt oskarżenia wytoczony przeciw człowiekowi, który kierowany nienawiścią i chciwością sukcesywnie niszczy otaczające środowisko. Jego działania prowadzą do zagłady i jałowego świata, w którym nie pozostało nic z obfitości, jaka kiedyś w nim panowała. Where Next Columbus? ostrzega przed ślepym podążaniem za ideami. Wymienia ludzi, których polityczne, filozoficzne, społeczne, naukowe i religijne pomysły prowadziły jedynie do bólu i cierpienia, będąc wykorzystywane do zdobycia władzy. Berkertex Bribe opowiada historię opresji kobiet, które wmanewrowane zostają w małżeństwo, stając się tym samym częścią majątku mężczyzny. Do tematyki tej nawiązuje Smother Love, traktujący o najgroźniejszej społecznej pułapce, jaką jest pojęcie romantycznej miłości. Od małego bombardowani jesteśmy przez mass media obrazami szczęśliwych związków. Nasze umysły programowane są na to, aby za wszelką cenę odnaleźć tę mityczną drugą połówkę, podczas gdy jest to tylko oszustwo i kolejna droga do naszych portfeli. Miłość to tylko następny produkt do sprzedania, a ci, którzy dadzą się zwieść tej ułudzie, żyją w poczuciu straty i braku spełnienia. Romantyczne uczucie jest toksyczne i egoistyczne, bo skupia uwagę tylko na jednej osobie, zapominając o reszcie świata.
Health Surface mówi o ogólne pojętym dyskomforcie istnienia. Zarówno w sferze psychicznej, jak i fizycznej. Skazani jesteśmy na wieczne cierpienie spowodowane przez różne choroby i problemy natury zdrowotnej. Jesteśmy zamknięci w więzieniu, jakim jest ludzkie ciało. Dry Weather to kolejne nawiązanie do kwestii funkcji kobiet, które są często wykorzystywane jako narzędzie lub zabawka przez systemowe mechanizmy, sprowadzające je do roli atrakcyjnego dodatku. Ostatni numer na płycie to Our Wedding. Z pozoru lekka i radosna kompozycja, w której narratorem jest panna młoda stojąca na ślubnym kobiercu, zmienia pod sam koniec nastrój na dużo mroczniejszy. Widoczne jest to w momencie, gdy dźwięk kościelnych dzwonów zaczyna fałszować. Crass widzi małżeństwo jako rodzaj spętania i uzależnienia dwójki ludzi od siebie. Kobieta ma nadzieję być dla swego wybranka tą jedyną do końca życia, ale przeczuwa i obawia się tego, że w którymś momencie zdradzi on jej zaufanie.
Penis Envy jest być może najbardziej dojrzałym i spójnym dziełem Crass. Nie jest to na pewno wydawnictwo, które należy do tych z kategorii „łatwe i przyjemne”. Skierowane jest raczej do osób, które czuję gniew na otaczającą nas rzeczywistość. Część motywów zawartych na płycie jest nadal aktualna. Punktem wyjściowym są tutaj kobiety, ale poruszane problemy dotyczą całego społeczeństwa. Jest to na pewno pozycja obowiązkowa dla miłośników punka, zwłaszcza tego spod znaku anarchii. Innym próbuje otworzyć oczy na kwestie, nad którymi na co dzień się nie zastanawiamy. Stanowi też niezłą okazją do poszerzenia własnego słownictwa, jako że wykorzystuje sporą gamę rzadziej używanych angielskich słów. Jedyną drogą do prawdziwej równości pozostaje niezmiennie ubranie wszystkich w jednakowe, czarne kombinezony oraz założenie im na głowy papierowych toreb z otworami na oczy.