The Five Days (1973)

Wydaje mi się, że nawet wśród fanów włoskiego kina gatunków The Five Days nie jest tytułem specjalnie znanym. W końcu postać Dario Argento kojarzy się jednoznacznie z kryminałem giallo i szerzej pojętym horrorem, kto by tam przypisał mu stworzenie nieco głupkowatej komedii z historycznym zacięciem. A jednak takie dzieło powstało i powróciwszy do niego po latach, zrozumiałem, dlaczego tak wielu zwyczajnie wyparło go ze swojej świadomości. Ale o tym przeczytacie oczywiście w dalszej części recenzji.

Aby nadać trochę kontekstu, trzeba cofnąć się w czasie. Po swojej Trylogii zwierzęcej Argento chciał przebranżowić się gatunkowo i kręcić coś innego niż wspomniane giallo. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to oczywiście absurdalnie, ale należy też zrozumieć, że maestro nie chciał być zaszufladkowany. Trzy poprzednie obrazy Dario okazały się sukcesami na polu międzynarodowym, niestety jego czwarty film, pierwszy niebędący giallo, był pierwszą komercyjną porażką.

The Five Days nie miało ambicji podbić międzynarodowych rynków, bo i temat, jaki podejmuje, jest raczej lokalny. Akcja rozgrywa się podczas pierwszej włoskiej wojny o niepodległość, w XIX wieku, gdy obywatele Mediolanu w tytułowe pięć dni wygonili z miasta okupujących je Austriaków. Nie twierdzę, że ta historia nie ma potencjału, a nad wszystkim unosi się przyjemny zapach spaghetti westernu, tyle tylko, że z wykonaniem jest już gorzej. I nie mówię tutaj o wartościach produkcyjnych, a samym scenariuszu.

Film opowiada o Cainazzo (Adriano Celentano, który znany jest bardziej ze swoich dokonań muzycznych, niż aktorskich), drobnym złodziejaszku, który zostaje uwolniony z więzienia, gdy rewolucjoniści wywalają armatą dziurę w ścianie. Ucieka i zaczyna szukać swojego byłego partnera w zbrodni, Zampino (Glauco Onorato). Odkrywa, że jego ziomkowie wykorzystują rewolucję do plądrowania domów zarówno bogatych, jak i biednych. Dowiaduje się również, że Zampino stał się bohaterem rewolucji. Po drodze poznaje nieudolnego piekarza Romolo (Enzo Cerusico), z którym ramię w ramię przedziera się przez miasto.

Nie mogę powiedzieć, że humor zawarty w tym filmie jakoś specjalnie odstaje od tego, co Argento serwował nam w swoich pozostałych dziełach. Takie prześmiewcze podejście do złożonej polityki i trudnej historii jest świetnym punktem wyjścia, tyle tylko, że wszystko wydaje się jakieś takie niechlujne. Film poprzez swoją strukturę skacze od sekwencji do sekwencji, bez większej logiki czy jakiejś spójnej wizji. Raz nasi bohaterowie pomagają kobiecie w przyjęciu porodu, by chwilę później atakuje nas dość poważny, nieco patetyczny komentarz polityczny. Od abstrakcji do szaleństwa, przez nadęcie i głupkowaty humor – taki misz masz może powodować zgagę, a przecież włoska kuchnia polega na tym, że ogranicza się składniki do minimum.

Wspomniałem o widocznych wpływach włoskiego westernu, w końcu, zanim Argento sam zaczął kręcić filmy, pracował przy scenariuszu do Pewnego razu na Zachodzie (1968). The Five Days mimo dość frywolnej aury, od czasu do czasu atakuje nasze zmysły naprawdę brutalnymi, mocnymi scenami przemocy. Scena, w której obserwujemy w zwolnionym tempie śmierć matki z noworodkiem przy piersi czy dołujący, wręcz nihilistyczny finał, którego jednak tutaj nie zdradzę, bo jest on w moim mniemaniu zdecydowanie najlepszym elementem całego filmu.

Dobra, ale wypadałoby pochwalić coś jeszcze. Zdjęcia Luigiego Kuveillera (który kręcił później Głęboką czerwień (1975)) są naprawdę na najwyższym poziomie, a wszystko to komponuje się również skutecznie ze ścieżką dźwiękową kompozytora Giorgio Gasliniego (który skomponował muzykę do wielu filmów giallo, a ostatnio również do Love (2015) Gaspara Noé). Miejscówki użyte w filmie również są idealnym tłem dla tego typu historii, a pracy kostiumografów należy się uznanie. Sceny są dobrze zainscenizowane i zaskakująco złożone. Z tą całą rewolucyjną scenerią, społecznym komentarzem i wybijającymi się elementami komediowymi, film Argento może śmiało korespondować z Garścią dynamitu (1971) Sergio Leone.

The Five Days można traktować tylko jako ciekawostkę, czarnego łabędzia w karierze Argento, który jednak nigdy nie doleciał do celu. Nie sposób nie postawić innego werdyktu niż stwierdzenie, że to film pod względami produkcyjnymi naprawdę dobry, czasami wręcz imponujący, tyle tylko, że wszystko grzęźnie pod dziwacznie chaotycznym scenariuszem, który robi najgorszą rzecz, nudzi. Być kilka osób zostanie skuszonych prowokującą do myślenia zachętą tego tytułu, ale nie dajcie się nabrać, to tylko mrzonka. Słabe tempo sprawia, że ciągnie się to w nieskończoność, jakbyśmy spędzili w tej historii te tytułowe pięć dni. Dlatego też prześmiewczo powiem, że najlepsze, co dał nam ten film, to krytyczne gromy na jego twórcę, który nakręcił po nim prawdziwe arcydzieło, Głęboką czerwień.

Oryginalny tytuł: Le Cinque giornate

Produkcja: Włochy, 1973

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *