Damian Kocur ma moje pełne zaufanie po swoim pełnometrażowym debiucie Chleb i sól z 2022 roku, w którym zakochałem się bez pamięci. Nie tylko urzekł mnie swojski klimat, który dosłownie jest wycinkiem istotniej części mojego życia, ale także sposób, w jaki film został nakręcony. Statyczne kadry, naturszczycy w głównych rolach i wiwisekcja tragedii poprzez rozebranie jej na najdrobniejsze elementy. Dlatego też na jego kolejne dzieło, Pod wulkanem, szedłem z wysokimi oczekiwaniami.
Dla wielu poruszenie tragedii wojny w Ukrainie, która trwa tam już od dawna, ale eskalowała w 2022 roku, może ocierać się nie tylko o populizm, ale i rozgrzebywanie. Ja nie będę tutaj wchodził w sprawy geopolityki, bo się na nich zwyczajnie nie znam, ale przyznam się szczerze, że choć pierwsze miesiące najazdu wojsk Federacji Rosyjskiej przeżywałem bardzo mocno, po tych dwóch latach mi to wszystko spowszechniało. Myślę jednak, że nie jestem jedyny. Wciąż boli mnie tragedia ludzi za naszą wschodnią granicą, ale nie śledzę już doniesień z frontu tak zaciekle, jak wtedy.
Na całe szczęście Kocur nie robi nam żadnej powtórki z medialnych doniesień, nie serwuje powtórki z historii, a ukazuje ją z perspektywy ludzi, którzy mieli szczęście przebywać poza granicami państwa, które stało się ofiarą agresji. Szczęście to oczywiście moja interpretacja, bo ja z tych osób, które w razie zagrożenia wojną uciekłby stąd jak najszybciej. Bohaterowie Pod wulkanem są jednak bardziej rozdarci wewnętrznie, jak wszyscy inni ludzie, którzy znaleźliby się w podobnej sytuacji. To czyni ich zarazem wyjątkowymi i przeciętnymi. I to stanowi o sile tej historii.
Bo wojna zastaje Romana wraz z jego patchworkową rodziną na Teneryfie, podczas wspólnych wakacji. Dzień jak co dzień, a widmem naszych ukraińskich bohaterów jest tylko powrotny lot następnego dnia. Ostatnie chwile na hiszpańskiej wyspie chcą spożytkować jak najlepiej, iść na plaże, zjeść coś dobrego, kupić pamiątki i napić się lokalnych trunków. Noc weryfikuje jednak, że mandat za złe parkowanie nie jest ich największym zmartwieniem, bo przecież mogą nie mieć już w ogóle do czego i kogo wracać.
Największą siłą dzieła Kocura jest jego uniwersalizm. To historia, która dosłownie przytrafić się może każdemu z nas, bo tak naprawdę nie znamy dnia ani godziny, w której sami staniemy się uchodźcami, a wszystko, co przez lata zbudowaliśmy, legnie w zgliszczach, zbombardowane i przejechane gąsienicami czołgów. W jednym momencie rodzina będąca przedstawicielami wyższej klasy średniej spędzająca wakacje w kurorcie zostaje zrównana z Czarnoskórymi chłopkami, którzy na pontonach uciekli przed wojną, by w Europie szukać lepszego życia. Film nie wartościuje nikogo, daleki jest od osądów, jednak trudno nie odnieść wrażenia, że reżyser obrał sobie za cel poszerzenie naszych empatycznych horyzontów.
Wiadomo, nie trafi to do większości polskiego społeczeństwa, które z rasizmu i ksenofobii uczyniło swoją chętnie pielęgnowaną tradycję. Artyści tacy jak Damian Kocur nie chcą robić za sumienie narodu, bo to przegniłe jest do tego stopnia, że nie warto go już nawracać. To po prostu jeden z niewielu barwnych kwiatów wyrosłych pośród szarego, kołtuńskiego betonu polskości, który mam nadzieję, zostanie doceniony w Świecie. Choć z drugiej strony boję się, że za oceanem widownia zwyczajnie nie będzie potrafiła zespoić się emocjonalnie z jakże europejską kwestią kryzysu uchodźczego i toczącej się w dalszym ciągu wojny w Ukrainie. Ale Stary Kontynent doceni, wierzę w to szczerze.
A jest co doceniać, bo Pod wulkanem to nie tylko kino potrzebne, ale również przepiękne. Odpowiedzialny za zdjęcia Nikita Kuzmienko oddaje nam fenomenalnie wykonaną pracę, czyniąc film na poły dziełem dokumentalnym, na poły czymś na znak rodzinnego wideo z wakacji. Kamera nie przeszkadza, nie szarżuje, a po prostu jest, pozwalając nam spędzać czas z bohaterami tej opowieści. Słuchamy ich rozmów, obserwujemy prozaiczne, codzienne czynności i zaglądamy za zamknięte drzwi hotelowego pokoju, do momentów intymnych, pełnych smutków i małych radości.
Film przez cały czas trwania utrzymuje to specyficzne poczucie, w którym jesteśmy świadomi dziejącej się w naszym życiu tragedii, ale codzienność zmusza nas do jej ignorowania. To bardzo napięty impas, bo jednak człowiek chce ruszyć, by stanąć naprzeciw wszystkich problemom, a z drugiej chciałbym jeszcze pobyć w tej błogiej otulinie ciepła i pozornej idylli. Pełen podziwu jestem, że Damian Kocur i scenarzystka Marta Konarzewska potrafili tak dobitnie oddać stan ludzi, z którymi przecież nie łączy ich praktycznie nic. To nie historia twórców, a raczej próba odtworzenia jej z historii zasłyszanych mniej lub bardziej bezpośrednio. I to robi wielkie wrażenie, bo mi, człowiekowi wychowanemu w czasach pokoju, burzą się w tym momencie wszelkie struktury wewnętrznego poczucia bezpieczeństwa. Oby nigdy już nikogo to nie spotkało.
Oryginalny tytuł: Pod wulkanem
Produkcja: Polska, 2024
Dystrybucja w Polsce: Telewizja Polska

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.