Do Nowego smaku wiśni od Netflix podchodziłem z utartą już tezą. Wyrobiłem ją sobie na podstawie ludzi, którzy ten serial chwalili. Ot kolejna wymuskana wizualnie wydmuszka dla estetycznych fetyszystów, zbudowana z pseudointelektualnej narracji i okraszona muzyką, do której piać z zachwytu mogą już tylko najbardziej alternatywni ze współczesnych hipsterów. A tego typu produkcje są czymś, czego osobiście nie znoszę. Nie znoszę też mojej krótkowzroczności, bo produkcja ta kupiła mnie już od drugiego odcinka.
Dlatego też nie spodziewajcie się teraz klasycznej recenzji, w której będę chwalił jedno, a punktował drugie. Nie, jestem tym serialem po prostu oczarowany, więc będzie to coś na zasadzie listu miłosnego, w którym postaram się zawrzeć to, za co pokochałem dzieło Lenore Zion i Nicka Antosca uczuciem szczerym, nieco naiwnym, ale głębokim. Bo serio nie umiałbym się chyba czepiać czegoś, czego w różowych okularach zachwytu nawet nie dostrzegłem. Obiektywności w tym za grosz, ale musicie mi wybaczyć. W sumie, za miłość się nie przeprasza.
Lisa Nova, w tej roli totalnie urzekająca Rosa Salazar, to młoda, utalentowana i zaciekle głodna sławy reżyserka, która chce sprzedać swój debiutancki film w Hollywood. Nowoprzybyła do Miasta Aniołów kobieta dość szybko spotyka się z uznanym producentem Lou (Eric Lange), który obiecuje jej dokładnie to, czego chce, spełnienie artystowskiego, amerykańskiego snu. Jednak pełne nadziei marzenia Lisy szybko przeistaczają się w kwaśny, surrealistyczny koszmar. Nasza bohaterka wpada w kipiącą od traumy króliczą norę, napędzana przez chęć zemsty, psychodelię i czarną magię. Brzmi jak dobra mieszanka co?
Serial jest adaptacją powieści Todda Grimsona z 1996 roku o tym samym tytule, ale szczerze mnie to totalnie nie interesuje, bo dla mnie historia ta idealnie sprawdza się w roli serialu. Po prostu wymaga ona audiowizualnej identyfikacji, przy której osoby ją tworzące stanęły na wyżynach ekranowej realizacji. Wspomniałem już, że wszystkie osoby zboczone na punkcie estetyki, zwłaszcza te, które dosłownie grzeje poświata neonów i pieszczą liście paproci, będą się tutaj czuć jak w domu publicznym specjalizującym się w ich kinku. Ja chłonąłem każdy kadr, każde nawet to najbardziej ciągnące się ujęcie z wypiekami na twarzy, a album z fotosami z serialu byłby czymś, co oglądałbym codziennie przed snem.
Kino i telewizja to przede wszystkim sztuka wizualna, ale czymże byłby ładny obrazek, gdyby nie został opisany przez jakąś fascynującą historię? Jako osamotniona kobieta w przemyśle przemysłowym (szerzej rozrywkowym), Lisa musi ciągle poruszać się na palcach wokół męskich ego, uważając niczym słoń w składzie porcelany, by tylko ich nie urazić. Nawet w retrospekcjach odsłaniających kulisy tworzenia jej krótkometrażowego filmu widać, jak bardzo lekceważona jest nawet przez własną ekipę. Ludzie, którzy są pod wyraźnym wrażeniem jej pracy, bagatelizują ją jako „posiadającą potencjał”. W ich oczach nabierana ona wartości dopiero wtedy, kiedy podczepione do niej zostają typowe dla białych facetów nazwiska.
Osoby stojące za serialem nie boją się narobić we własne gniazdo, ale nie jest to nastoletnie szczekanie i usilne robienie wbrew „rodzicom”. Wszystko zostaje zamknięte w ramach eterycznej, niepokojącej atmosferze oniryzmu widocznie oddającej hołd Davidowi Lynchowi i kłaniającej się w pas nowym rzeczom spod ręki Nicolasa Winding Refna. W sumie to Nowy smak wiśni idealnie komponuje się z Kowbojką z Kopenhagi (2023-) tego drugiego i taki podwójny seans może być wyjątkową ucztą poruszających w sposób dalece holistyczny wszystkie nasze receptory. Tam mitologia nordycka mieszała się z duńską ulicą, tutaj wierzenia Mezoameryki, wraz z ich najmroczniejszą kartą, wchodzą w świat wytwórni filmowych i hegemonów Hollywood.
Nie jestem ekspertem od muzyki, większość z niej czerpię po prostu z filmów, seriali i gier komputerowych. Zwyczajnie brak mi czasu na takie samodzielne zagłębianie się w Spotify i szukanie kolejnych wykonawców, których utwory trafią na moją playlistę. Nowy smak wiśni w tej materii jest wybitny, bo eklektyczna ścieżka dźwiękowa zaatakowała mnie zarówno tym, co znałem i lubiłem, jak i nowościami, w których zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Od Phila Collinsa, Low, R.E.M. czy Pixies, na zupełnie nowych dla mnie Concrete Blonde, Veruca Salt i nieco zapomnianych The Bangles kończąc – album ze ścieżką dźwiękową serialu mogę sobie puszczać od dechy do dechy w każdym momencie, gdy tylko moje uszy zatkane zostają białymi słuchawkami iPhone’a. Miód.
Serial buduje swoją mocną pozycję aż do punktu kulminacyjnego, który dla wielu może się okazać zbyt rozjechany narracyjnie i emocjonalnie. W bardziej tradycyjnym serialu Lisa mogła być kolejną ofiarą w będącej przestrogą opowieści o tym, co może się wydarzyć w pogoni za władzą. Zamiast tego Nowy smak wiśni skupia się na jej własnych niedoskonałościach, które wypełniają życie traumą i smolistym pesymizmem. Nie chcę zdradzać Wam tutaj puenty, jaką oferuje serial, bo każdy zapewne dopowie ją sobie na swój sposób. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo zmieniamy siebie i swoje otoczenie, nigdy nie osiągniemy stanu całkowitej restrukturyzacji, aby całkowicie zdystansować od tego, kim naprawdę jesteśmy.
Oryginalny tytuł: Brand New Cherry Flavor
Produkcja: USA, 2021
Dystrybucja w Polsce: netflix.com

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.