Stary, ale jary – relacja z koncertu Lecha Janerki

W różnych zestawieniach najlepszych czy też najważniejszych polskich albumów rockowych pojawia się na ogół jedna pozycja. Jest nią wydana w 1984 roku przez grupę Klaus Mittfoch płyta o tej samej nazwie.

Osobą najbardziej kojarzoną z projektem jest Lech Janerka. Ten muzyk i autor tekstów należy obecnie do jednych z bardziej zasłużonych twórców polskiej sceny muzycznej. Zarówno jego solowe, jak i zespołowe wydania zawsze trzymały poziom, oferując słuchaczom intrygujące doznania. Janerka urodził się w 1953 roku, a więc ma obecnie 71 lat. Mimo tak poważnego wieku artysta zdecydował się ruszyć w kolejną trasę, mającą promować ostatni album Gipsowy odlew falsyfikatu. Jednym z jej przystanków stała się katowicka Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach.

Nazwisko Janerka pamiętam z dzieciństwa. Słyszałem je w telewizji. Wiedziałem, że to jakiś muzyk, ale nie znałem żadnych szczegółów czy utworów. Dopiero jako dorosły słuchacz zaznajomiłem się z jego twórczością. Na czele oczywiście z Klausem Mitffochem. Jak wspominałem wydanie to jest uważane za jeden z najlepszych polskich albumów w historii. Jest to śmiałe stwierdzenie. Ja w ogóle jestem sceptyczny do prób takiego właśnie szufladkowania artystów i ich dzieł. Nie lubię górnolotnych haseł. W przypadku Klausa Mitffocha muszę jednak przyznać, że rozumiem zachwyty nad tą płytą. Doceniam ją i – co więcej – zwyczajnie mi się podoba.

Często słucham pojedynczych utworów na niej zawartej. Mogłaby mieć lepszą okładkę, ale zawartość jest przednia. Przede wszystkim czuć na niej wielką, neurotyczną wręcz, energię. Riffy są szybkie i krzykliwe. Czuć w nich jakieś takie napięcie i artystyczną złość. Wokal nie jest piękny, a raczej chropowaty i prosty, bez ozdobników. Momentami Janerka nie tyle śpiewa, ile właściwie krzyczy, jak chociażby w „Jezu, jak się cieszę”. Do tego dochodzą słowa, które są niejednoznaczne, ale z drugiej strony klarowne. To prawdziwa zabawa słowem, cechująca się oryginalnością i kreatywnością. Rzadko można trafić na tak osobliwe podejście do tekstów. Abstrakcyjnie nieprzyjemna muzyka.

Początkowo chciałem iść na koncert z kimś. Z tak zwanym znajomym. Nikt jednak się nie zdecydował z uwagi przede wszystkim na ceny biletów. Aby zostać wpuszczonym na teren NOSPR w niedzielny wieczór, trzeba było ofiarować organizatorom dwie jałówki, tonę mąki i trzy kozy. Ja na szczęście miałem takie na zbyciu, więc zapakowałem je do autobusu i pojechałem na koncert. Dostałem się bez problemu. Po oddaniu odzienia wierzchniego udałem się do ogromnej, mogącej pomieści 50 tysięcy ludzi sali. Jest ona chlubą Katowic, jak i całego regionu. Widać ją z ziemskiej orbity. Potrafi też w razie potrzeby przekształcać się w kosmodrom. Na sali zasiedli głównie ludzie. Na szczęście nikt nie przyprowadził psa ani dziecka. Bilet nabyłem dość późno, ale pomimo tego moje miejsce było całkiem niezłe. Widać było całą scenę oraz to, że coś się na niej dzieje. Zaczął się koncert.

Nie wiem czemu, ale zawsze tak jest, że, jak mam gdzieś dobre miejsce z szerokim widokiem na scenę to w ostatniej chwili siada przede mną jakiś drągal i wszystko zasłania. Tym razem było podobnie. Do tego cały czas się wiercił, utrudniając jeszcze bardziej obserwacje. Na szczęście, gdy koncert się na dobre zaczął, postanowił osunąć się w dół i miałem relatywny spokój. Inaczej musiałbym dzwonić na policję. Janerka na scenie pojawił się w towarzystwie perkusisty, drugiego gitarzysty i własnej żony, która grała głównie na pustej wiolonczeli. Występ trwał dwie godziny.

Nie było bisów, ponieważ muzyk był chory, a poza tym powiedział, że ostatni kwadrans to były bisy. Początek koncertu był dość spokojny, a grane były nowsze utwory. Dopiero pod koniec pierwszej godziny nastąpiło przebudzenie, gdy na afisz wjechały dobrze znane kawałki z pierwszego albumu. Potem nadszedł czas na pewne eksperyment oraz zabawy z publiką, która żywo reagowała na słowa artysty, zachęcając go oraz podając tytuły piosenek, jakie chcieliby usłyszeć. Janerka miał jednak wszystko cały czas pod kontrolą. Wieczór był dla wszystkich udany, a jego sympatycznym zwieńczeniem była wspólna fotka z publicznością. Lech Janerka jeszcze może i mimo bycia estradowym emerytem nadal jest w stanie zapewnić swym miłośnikom rozrywkę na wysokim poziomie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *