Jestem już tak stary, że doskonale pamiętam zamęt, jaki w świadomości ludzi wywoła Dogma Kevina Smitha. Jeszcze nikt praktycznie nie miał stałego dostępu do internetu, a już zewsząd docierały mnie głosy, że gdzieś tam w Ameryce powstał film, który miał odwagę wyśmiać dominującą jeszcze wówczas, żywą wiarę chrześcijańską. Oczywiście byłem za smarkaty, by znać twórczość Smitha, tym bardziej rozumieć jego poczucie humoru. Mimo to jakimś sposobem dotarło do mnie pirackie DVD z tym legendarnym dziełem i…
…Już wtedy wiedziałem, że nie ma co ufać tłumom, zwłaszcza identyfikującym się jako ludzie wierzący, a Dogma okazała się naprawdę śmieszną komedią, która współczesnemu chrześcijaństwu robi raczej więcej dobrego, niż złego. Bo tak jak i dziś, wtedy też za bardzo nikomu nie przeszkadzał Jezus unoszący kciuk w górę w geście „wszystko okej” czy dwójka aniołów, które zstąpiły na ziemię, by brutalnie karać grzeszników. Trzeba powiedzieć jedno, Smith to nie jest gość, który wpadnie Ci do domu, wywróci stolik, napaskudzi na środku pokoju i wykorzysta Twoją matkę. To raczej taki klasowy śmieszek i kujon jednocześnie, z które żartów śmieją się wszyscy, od szkolnych łobuzów po panią od religii.
Bartleby (Ben Affleck) i Loki (Matt Damon) to dwaj aniołowie wygnani z Nieba przez samego Boga, skazani na tkwienie w wieczność w Milwaukee, Wisconsin. Przynajmniej do momentu, w którym nie odkryją drogi powrotnej. W ramach innowacyjnej kampanii marketingowej, aby wzmocnić Kościół Katolicki, kardynał w New Jersey ogłasza wydarzenie, podczas którego wszyscy, którzy przejdą przez drzwi jego kościoła, otrzymają rozgrzeszenie. Gdy dwaj aniołowie zrzucą skrzydła, staną się śmiertelni, a następnie umrą z czystą duszą, zostaną ponownie wpuszczeni do Nieba.
Jednak tak błahy sposób byłoby sprzeczny z nieomylnym porządkiem Boga, cofając całą ideę strzowenia. Aby temu zapobiec, zwerbowana zostaje ziemska śmiertelniczka, która ma powstrzymać zbuntowane anioły – Bethany grana przez Lindę Fiorentino. Co ciekawe, jest to katoliczka pracująca w klinice aborcyjnej w Illinois, która prawie balansuje na granicy kryzysu wiary. Musi odbyć swoją świętą pielgrzymkę do Jersey z kilkoma współtowarzyszami, takimi jak Rufus (Chris Rock), Czarny trzynasty apostoł, oraz duet proroków w postaci Jaya i Cichego Boba.
Otwierająca scena z „reformacją” kościoła ustawia główny punkt ciężkości dyskusji, do której tak często odnosi się film – przekrzywienie religii, aby dopasować ją do samolubnych potrzeb człowieka. Pomysł z „instant-spowiedzią” nie jest przecież kierowany niczym innym, jak zwiększeniem liczby wiernych mogących trafić do nieba. W sumie w filmie sam pomysłodawca przyznaje, że jego priorytetem jest wypełnienie kościelnych ław, aby wciągnąć dzieci w katolicyzm, gdy są jeszcze odpowiednio młode. Krótkowzroczne kaprysy przywódców religijnych nie tylko podkopują cały koncept zorganizowanej wiary, ale także w prostej linii prowadzą do pozbawienia społeczeństwa intelektualnych narzędzi samostanowienia. Wiecie, całe te gadanie o zbłąkanych owieczkach i dobrym pasterzu.
Smith dysponował tutaj z budżetem 10 milionów dolarów, czyli największym, na jakim wtedy pracował. Nic zresztą dziwnego, Dogma jest produkcją dużą i wymagała odpowiednich funduszy, aby ożywić wizję Smitha. Rezultatem jest film przesiąknięty dużą dozą komediowej energii, chociaż reżyserii Smitha wciąż można zarzucić nieco amatorski, aczkolwiek pełen pasji sznyt. Myślę nawet, że produkcja ta mogłaby być lepsza, gdyby Kevin przekazał obowiązki reżyserskie bardziej utalentowanemu rzemieślnikowi. Nie sposób również nie odmówić popkulturowych wpływów, jakie pozostawił po sobie film, bo w końcu wizerunek uśmiechniętego Jezusa do dziś jest bardzo popularnym, internetowym memem.
Obsada jest legendarna, nie ma co ukrywać, że Smithowi udało się zmontować na planie nie lada śmietankę. Pełno tutaj rozpoznawalnych aktorów, wzmacniających wartość całej produkcji gdzieś tak stokrotnie. Chris Rock jest szczególnie zabawny, grając trzynastego apostoła. Najlepsi przyjaciele spoza planu, Ben Affleck i Matt Damon, są równie zabawni jako aniołowie-renegaci. Tymczasem Jason Mewes i Smith są jak zawsze przesympatyczni jako ich już dość mocno utrwalone postacie Jay i Cichy Bob. Niestety tylko Linda Fiorentino nie jest jakoś szczególnie wyrazista. Całości dopełnia ponętna Salma Hayek w roli… striptizerki. Ogólnie masa tutaj ciekawych wystąpień gościnnych i cameo, więc fani kina będą się czuć trochę jak w dedykowanym im lunaparku.
Dogma może wydawać się przytłaczająca ilością pomysł w niej zawarte, ale Smithowi udaje się odpowiednio wszystko uprościć i poukładać tak, jak trzeba. Choć myślę też, że w moim odbiorze filmu może grać dość ważną rolę nostalgia. Film, z całą jego ideologią na temat religii, często dość prostackim humorem i okazjonalną przemocą wydaję się przeznaczonym dla młodszej publiczności, w przeciwieństwie do genialnego debiutu reżysera, Sprzedawców (1994). Co prawda może być to dzieło przerastające twórcze rzemiosło Smitha, ale nie sposób odmówić mu ambicji. A ja takie kino sobie cenię, bo przynajmniej jest zrodzone ze szczerego uczucia!
Oryginalny tytuł: Dogma
Produkcja: USA, 1999
Dystrybucja w Polsce: Prestige Pictures
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.