Ze wszystkich tych komercyjnych świąt Sylwester i Nowy Rok jest raczej pomijany przez twórców kina gatunku, jakim jest horror. A przecież kipiąca od alkoholu, narkotyków, roznegliżowanych ciał impreza, którą legitymizuje cały świat, jest tak wdzięcznym tematem, by wprowadzić w nią element grozy! Oczywiście, najłatwiej jest wrzucić w ten cały zapijaczony oraz radosny motłoch zamaskowanego mordercę i dać widowni kolejny, klepany od sztancy slasher.
Mający premierę w 1980 roku film Emmetta Alstona z pozoru ma wszystko, co sztampowy przedstawiciel nurtu slasher mieć powinien. Z pozoru, bo widać jak na dłoni, że produkcja ta uległa dość pośpiesznemu przepisaniu w taki sposób, aby mogła właśnie w ten popularny wówczas schemat się wbić. Mam teorię, że film miał być kolejnym, telewizyjnym filmem kryminalnym, jednak cwani producenci wyczuli kabonę po sukcesie Halloween (1978) i tak o to powstało New Year’s Evil.
To, co odróżnia film Alstona od wielu innych slasherów epoki, to fakt, że mordercę poznajemy już na samym początku i jego oblicze będzie towarzyszyć nam przez cały pozostały czas seansu. Co prawda od czasu do czasu przyodziewa on dość kuriozalną, nieco niepokojącą maskę, ale jednak większość filmu paraduje on sauté albo przystrojony w… doklejony wąsik. Nie jest on jakimś ikonicznym killerem, który trafi do panteonu tych najbardziej popularnych, ale nie wypada źle i nawet może się zapisać w pamięci, na jakiś miesiąc po seansie.
Jest Sylwester i Diane Sullivan (Roz Kelly) jako popularna rockowa DJ-ka prowadzi telewizyjne odliczanie do Nowego Roku oraz imprezę Sylwestrową, gdzie live może zadzwonić każdy, by pozdrowić bliskich czy zamówić piosenkę. Kiedy tajemniczy rozmówca wykonuje telefon z groźbą, że zabije kogoś, kogo zna nasza pani DJ, z każdym wybiciem północy (w USA są cztery strefy czasowe) sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Padają kolejne trupy, a bohaterka wraz z policją orientuje się, że gdy północ wybije w Los Angeles, stanie sę ostateczną ofiarą myśliwego.
Inspiracje widać na pierwszy rzut oka, a są nią oczywiście słynne morderstwa dokonane przez tak zwanego Zodiaka oraz morderczy szlak Teda Bundy’ego. Dzwonienie do radia z zamiarem zapowiedzi kolejnych zbrodni, uwodzenie nieświadomych kobiet oraz późniejsze ich morderstwa czy zabawa w kotka i myszkę z gorączkowo uwijającą się przy sprawie policją to elementy, które raczej nie pasują do znanego nam schematu slashera. A, mamy tutaj jeszcze poboczny wątek odrzucenia i rodzenia się kolejnego, być może jeszcze większego zła.
Nie ma co ukrywać, New Year’s Evil to slasher budżetowy. Mimo faktu, że nie na wszystko starczyło pieniędzy i czasu, to kilka elementów wypada tutaj zaskakująco przyzwoicie. Aktorstwo jest naprawdę spoko i taka Roz Kelly w roli gramowej rockmenki cieszy oko nie tylko swoim queerowym stylem, ale też aktorską ekspresją. Aż trochę się dziwię, że nie wypłynęła ona dalej niż tandetne horrory z lat 80. Tak samo Kip Niven jako tytułowe Zło prezentuje się na ekranie bardzo fajnie i jego kwadratowa, amerykańska szczęka pasuje do portretu „mordercy-lowelasa” w stylu wspomnianego Bundy’ego.
Niewątpliwą wartością New Year’s Evil jest fakt, że film mocno osadzony został na scenie muzyki rockowej Los Angeles lat 80., kiedy to The Sunset Strip zmieniło się w neonowy plac zabaw dla androgynicznych wampirów, queerowych bóstw w skórach i obcisłych lateksach. Większość muzyki w filmie jest grana przez grupę Shadow, zespół z Seattle, który powstał w 1973 roku. Grają tu dziwną mieszankę wczesnego glam metalu i bluesa, a tytułowa piosenka, która naprawdę wpada w ucho, jest wykonywana nie mniej niż trzy razy przez cały film.
Czy można znaleźć lepszy film na Sylwestrowy melanż? Zapewne tak. Czy można trafić gorzej? Z tym jest dużo łatwiej, bo pomimo dość zakurzonego statusu, New Year’s Evil wcale nie jest tytułem tak złym, jak może się wydawać. To po prostu ofiara nie tyle niezrozumienia widowni, co chciwości ludzi wykładających kasę. Mimo wszystko jestem w stanie uwierzyć, że z takiej zmiany kierunku mógł powstać niezdatny do oglądania bałagan, tymczasem otrzymaliśmy ciekawe kino, które, choć nie robi wrażenia „wow” bawi się naszymi oczekiwaniami i nieco zmienia zasady gry. Ja tam daję kciuk w górę.
Oryginalny tytuł: New Year’s Evil
Produkcja: USA, 1980
Dystrybucja w Polsce: BRAK
Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.
dobry timing;) to był mój pierwszy film w roku 2025 i od razu można poczytać 🙂
Cieszę się, że tak się to nam trafiło 🙂 Dziś jak coś wleci kolejny tekst o podobnym tytule więc zaglądaj!