Co robimy w ukryciu – sezon 6 (2024)

Wszystko, co dobre, szybko się kończy – jak mówią najstarsi górale. Słowa te jednak nie mają pokrycia w stu procentach, bo taki serial Co robimy w ukryciu, powszechnie chwalony i uwielbiany, był z nami od 2019 do końcówki roku pańskiego 2024. Z przerwami, z oczekiwaniem kolejnych sezonów trwał sobie w najlepsze i wydawać by się mogło, że nigdy nie wypuści nas ze swego hipnotycznego uścisku. Zakończmy ten akapit kolejnym cytatem – trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść NIEPOKONANYMMMMM!

Nie wiem, czy na poziomie szóstego sezonu jest sens pisać o tym, czym jest ten jakże przebojowy serial. Ale postaram się coś tam streścić dla tych, którzy trafili tutaj spod kamienia – coś mnie te przysłowia prześladują. Jest to rozwinięcie udanego filmu Co robimy w ukryciu z 2014 roku w reżyserii Taiki Waititi i Jemaine’a Clementa, które opowiada w mocno satyryczny sposób codzienność zamieszkujących naszą rzeczywistość wampirów i innych, legendarnych istot.

Większość czasu spędzamy w rezydencji krwiopijców na Staten Island, którą zamieszkują egotyczny Nandor Nieustannego (Kayvan Novak), niespełniony i niewyżyty Laszlo (Matt Berry), jego partnerka Nadja (Natasia Demetriou) i energetyczny wampir Colin Robinson (Mark Proksch). Jest jeszcze sługus Nandora, przez większość serialu starający się o przemianę w wampira, teraz już żyjący w zrozumieniu tego, czego naprawdę chce Guillermo (Harvey Guillén). Dla wielu fanów kina grozy, tego nietraktującego się całkiem poważnie, ekipa ta jest już co najmniej kultowa.

Warto również wspomnieć, że serial to sitcom w stylu mockumentary, który jest tak śmieszny i pomysłowy, jak to tylko możliwe. Ten sezon wykorzystuje swoją konwencję w bardzo sprawny sposób, bawiąc się nim, naciągając go do granic. Jest tutaj na przykład odcinek w całości skupiony na biurowej imprezie, którą wieńczy spore rozczarowanie pełnego nadziei Guillermo. Innym razem wpadamy w hipnotyczną pętlę, gdzie nie wiadomo, w jakim stanie świadomości znajdują się nasi bohaterowie, czy pomagamy ludzkiemu sąsiadowi opętanemu przez demona koszykówki. Jest świeżo, kreatywnie i, co najważniejsze, zabawnie.

Teraz serial dochodzi do swojego końca po sześciu sezonach i wydaje się to odpowiedni moment. W sumie zaplanowanie ostatecznego sezonu z wyprzedzeniem dała zespołowi kreatywnemu mnóstwo czasu na napisanie właściwego pożegnania. Jednocześnie wspomniany styl mockumentary i nieśmiertelność głównych bohaterów oferowały przestrzeń dla tej historii na tak długo, jak tylko aktorzy byliby gotowi w nim grać. Ja oczywiście będę czuł pustkę w sercu i nie widzę dla siebie niczego ciekawego w krajobrazie serialowej komedii po Co robimy w ukryciu, ale totalnie rozumiem i szanuję tę decyzję. No pewnych rzeczy nie można ciągnąć w nieskończoność.

Najbardziej tęsknić będziemy oczywiście za obsadą, bo wszyscy aktorzy oddali swoje serca i warsztat, by wykreować ekranowe postacie, które pokochaliśmy miłością szczerą. I tak, jak myślę że większość aktorów znajdzie szybko miejsce w jakichś nowych produkcjach, tak martwię się o Marka Prokscha, który wydaje się bywać wręcz sobą, gdy przed kamerą gra zblazowanego nudziarza Collina. Choć może się mylę i aktor ten będzie umiał odnaleźć się i zaadaptować w zupełnie innym projekcie, który pozwoli mu rozłożyć skrzydła. Choć to złe słowa, bo przecież jako wampir energetyczny jako jedyny z tej całej paczki nie potrafił latać…

Podoba mi się też bardzo, jak twórcy serialu zabawili się przedstawienie ludzi z Wall Street. Portretowani są oni zarówno jak potwory w ludzkiej skórze, ale też widać tutaj dużo zrozumienia dla pogrążonych w korporacyjnych trybach jednostek, które po prostu nie potrafią skoczyć wyżej, niż osobiste stanowisko na open-space. Ale nie myślcie, że Co robimy w ukryciu jest serialem, który ma za zadanie konstatować naszą rzeczywistość czy bawić się w jakimś społeczny komentarz. Co to, to nie! To po prostu grubą kreską pisana komedia mająca na pierwszym miejscu zabawę, dopiero później mrugnięcie okiem do bardziej „wyrafinowanego” widza.

Jednak w epoce, w której seriale są anulowane, zanim zdobędą publiczność, tytuł taki jak ten, który może istnieć przez sześć sezonów, wydaje się cudem. Połączenie komedii i horroru prawie nie istnieje we współczesnej telewizji, a z każdym kolejnym sezonem wydawało mi się, że może to być jedyny serial, który naprawdę go opanował. No może obok równie genialnego, choć mającego tendencję spadkową Ash kontra martwe zło (2015-18). Dla wszystkich tych, którzy widzieli, te słowa są zbędne. A jeśli jakimś cudem ominął Was fenomen tego serialu, to zazdroszczę Wam tych sześciu sezonów fantastycznej zabawy smakowanej po raz pierwszy.

Oryginalny tytuł: What We Do in the Shadows

Produkcja: USA, 2024

Dystrybucja w Polsce: max.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *