Ludzie lubią ze sobą wojować. Leży to w ich naturze mimo upływu stuleci. Lubią sami się naparzać albo patrzeć jak inni to robią. Kto wie, być może cecha ta obecna jest nie tylko na Ziemi, ale w całej galaktyce czy nawet wszechświecie. O tym przekonamy się, dopiero gdy napotkamy jakaś obcą rasę. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie przed snuciem domysłów.
Jedną z wizji przyszłości przedstawia obraz Arena z 1989 roku. W ukazanym w nim świecie ludzkość napotkała na swojej drodze inne cywilizacje. Jak się okazało, dzielą one nasze umiłowanie do organizowania walk. Film przekonuje nas, że gawiedź lubi obserwować, jak dwóch gości obija sobie mordy, niezależnie od planety, z jakiej pochodzi.
Jest rok 4038. Steve Armstrong (Paul Satterfield) jest kucharzem na odległej stacji kosmicznej. Ponieważ ma dużo roboty, wpada we frustrację, co prowadzi do bójki z szefem, kosmitą o imieniu Vang. Udaje mu się go pokonać, co zwraca uwagę menadżerki Quinn (Claudia Christian). Vang był najlepszym zawodnikiem w jej stajni, biorącym udział w walkach na tak zwanej „Arenie”.
Kobieta jest pod wrażeniem umiejętności Steve’a w oklepywaniu facjat więc proponuje mu kontrakt. On jednak ma własne plany. Chce bowiem wrócić na Ziemię. Gdy jednak jego kompan wpada w kłopoty, decyduje się jednak na przyjęcie propozycji walk, aby zdobyć pieniądze na wykupienie kolegi z rąk złego gangstera Rogora (Marc Alaimo).
Jak to często w przypadku tanich produkcji bywa, film łączy w sobie różne motywy i elementy. Jest to w pewnym sensie kuriozalne połączenie kina sztuk walki z sci-fi. Oprócz tego mamy tu wątki przygodowe, komediowe czy też romantyczne. A wszystko to w kosmosie. Warto przy okazji poświęcić trochę miejsca scenografii, kostiumom i efektom specjalnym, które są ważne w przypadku science fiction.
Wyglądają one nieco tandetnie, ale nadal mogą sprawiać wiarygodne wrażenie. Główny przeciwnik wygląda jak wyjęty prosto z jakiejś kreskówki. Powinien więc przemawiać do dużych chłopców. To jest właśnie jedna z zalet produkcji. Dociera do niezbyt wygórowanych potrzeb ludzkiego umysłu, zaspokajając płytką potrzebę nieskomplikowanej akcji.
Arena to film dla specyficznego rodzaju publiki. Takiej, która lubuje się w kinie niższych klas, a wychowywało się na kasetach VHS. Taki bowiem vibe bije z produkcji. Jest ona bardzo lekka, dostarczając taniej rozrywki, która jest jednocześnie sympatyczna i nie sili się na nic innego. Film wie, czym jest i bawi się własną koncepcją.
Pomysł wyjściowy może wydawać się niemądry, ale z drugiej strony nie miałbym nic przeciwko zobaczeniu współczesnej wersji Areny. Różne freak fighty są przecież obecnie bardzo popularne. A walki z robotami bądź kosmicznymi stworami to byłaby prawdziwa żyła złota. Warto zatem przekonać się na własne oczy jak takie zawody mogłyby wyglądać.
Oryginalny tytuł: Arena
Produkcja: USA/Włochy, 1989
Dystrybucja w Polsce: BRAK