Cały czas powtarzam, że trudno jest dzisiaj nakręcić dobry film grozy, jeśli nie mamy na celu konstatacji naszej rzeczywistości. Oczywiście trzymanie się ram gatunku jest fajne i sprawia mi masę frajdy, ale twórcy niestety idąc tym torem, popadają w odtwórczość. Na całe szczęście są jeszcze tacy kreatorzy współczesnego kina, jak Drew Hancock, którzy znanymi tropami starają się opowiedzieć o tym, co nas otacza, wyśmiać to lub po ludzku skrytykować. I właśnie takim tytułem jest dla mnie jego Towarzysz, który z dumą utrzymuje dobrą passę horroru A.D. 2025.
Od razu powiem, że niniejsza recenzja będzie zawierać SPOILERY, a przy takim tytule nieznajomość materiału jest tylko walorem dodatnim. Powiedziałbym nawet, że warto na Towarzysza iść z kompletnie czystą kartą, bo to jedna z niewielu produkcji gatunku, która swoje fabularne zagrywki i twisty ma naprawdę dobrze rozpisane, potrafiąc szczerze zaskoczyć widza. A przynajmniej mnie zaskoczyły, bo do kina wybrałem się, wiedząc tylko, że jest to film zakręcony wokół motywu sztucznej inteligencji.
Wszystko rozpoczyna się od przesłodzonego spotkania Iris (Sophie Thatcher) i Josha (Jack Quaid). Świeżo upieczona para udaje się na weekendową imprezkę z przyjaciółmi Josha. To, co miało być małą chatą w lesie, okazuje się rozległą posiadłością należącą do Sergeya (Rupert Friend), nowego kochanka przyjaciółki Josha, Kat (Megan Suri). Wydaje się, że ta nie przepada za Iris, jednak to, co wydaje się zwykłą towarzyską niechęcią, okazuje się częścią złożonego planu mającego w swojej rozpisce morderstwo i szybkie wzbogacenie się.
Towarzysz łączy w sobie wiele gatunkowych tropów, od klasycznego romansu, przez dość sztampowy slasher na transhumanistycznym kinie science-fiction kończąc. Nie spodziewałem się jednak, że dostanę tutaj nawet coś na kształt dalece posuniętego w swym feministycznym tonie Rambo: Pierwsza krew (1982)! Hancock żongluje gatunkami aż miło, co jakiś czas mrugając okiem do widza wychowanego na wszystkich tych kultowych filmach z lat 80. czy 90.. Ale to nie tylko wycieczka po lunaparku pełnym zakurzonych eksponatów, które mają zagrać na naszej nostalgii. Ja w tym filmie widzę przede wszystkim…
…mocny policzek wymierzony w technokratycznych oligarchów, jacy od niedawna zasiadają po prawicy prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. Grany przez wybitną tutaj Thatcher robot stworzony do spełniania seksualnych zachcianek i symulowaniu uczucia miłości staje się symbolem nie tylko nabierającej świadomości sztucznej inteligencji, ale również nas, konsumentów, którym posiadacze kapitału dosłownie wszczepili w głowę fałszywe wspomnienia i zaprogramowali w konkretnych celach. Dlatego też tak łatwo się nam utożsamić z walczącą o godność i życie bohaterką, choć ta nie jest nawet organiczną istotą.
Pomaga w tym nie tylko specyficzna uroda samej Sophie, której jestem prywatnie ogromnym fanem, ale również jej znakomita gra aktorska. Dziewczyna robi na ekranie cuda, przechodząc z trybu słodkiej towarzyszki do pełnej wkurwu i premedytacji kobiety wydzierającej to, co się jej należy. Jestem zauroczony tym, jak wiele niuansu widać w grze głównej bohaterki, która mimo bardzo „ludzkiego” oblicza samymi ruchami mięśni twarzy sugeruje, że coś jest nie tak. Quaid wypada tutaj równie dobrze w roli białego, omamionego kapitałem dupka, co jasno rysuje nam granicę tego, komu mamy, a komu nie powinniśmy kibicować.
Ale wróćmy jeszcze do tego, co dla wielu widzów będzie tutaj motywem przewodnim. Towarzysz podejmuje trudne kwestie relacji i moralności, autonomii, empatii, etyki i współczucia. Co my, jako istoty ludzkie, zawdzięczamy sztucznym istotom, które pozornie potrafią myśleć i czuć? Czy emocje i uczucia Iris są w ogóle prawdziwe? Jak „inteligentna” jest sztuczna inteligencja? Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? Te pytania piętrzą się podczas seansu, a jednak film nie grzęźnie w nich i nie tłumaczy wprost jakimiś quasi filozoficznymi frazami. Żebyście źle nie zrozumieli, to mądry film, ale ostatecznie skupiony jest na dawaniu nam frajdy, nie frapowaniu trudnymi pytaniami.
No mnie Towarzysz kupił i już w tym momencie wiem, że będzie to jeden z moich ulubionych filmów grozy tego roku. To po prostu kino zrobione z szacunkiem do widza, bez udziwniania, ale jednak mające jakiś swój sznyt, który wyraźnie plasuje go ponad całą masę miałkich tytułów, które niejako definiują ten gatunek. To dzieło małe, zamknięte i najgorsze co by mu się przytrafiło, to chęć poszerzenia tej historii. Myślę, że można mówić o nim jako o przepięknej wizytówce nie tylko dla ślicznej Thatcher, ale przede wszystkim dla twórcy, który potrafił połączyć to tak mocarnym spoiwem. Jakbym miał więcej odwagi, to biłbym brawo w kinie.
Oryginalny tytuł: Companion
Produkcja: USA, 2025
Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.