Podróże w czasie i przestrzeni z Klausem Schulze

Podróże w czasie są jak na razie przynajmniej, niemożliwe. Istnieją jednak środki, by odbywać je w inny, może niedosłowny sposób.

Oczywiście to może być kwestia indywidualna, ale dla mnie rzeczą, która umożliwia przeniesienie się do innego czasu, czy nawet przestrzeni, jest muzyka. Wiele osób wspomina z rozrzewnieniem stare hity, które pamiętają z młodości. Bazując na sile nostalgii, można powiedzieć, że przenoszą się w ów okres. Mnie jednak chodzi o głębsze doznanie. Takie, które balansuje na granicy derealizacji. Artystą, którego kompozycje zawsze powodowały u mnie podobne, często dziwne stany, jest Klaus Schulze.

Ten niemiecki multiinstrumentalista zapisał się w historii jako twórca muzyki elektronicznej. Co więcej, jest nawet uważany za prekursora tego nurtu. Jego kariera rozciągała się na przestrzeni sześciu dekad, podczas których wydał kilkadziesiąt albumów. Warto wspomnieć, że tworzył także pod pseudonimem Richard Wahnfried, zatem był bardzo płodnym artystą.

Szczerze, to nie pamiętam, kiedy pierwszy raz natrafiłem na muzykę Schulze. Wiem, że jedną z pierwszych kompozycji, jakie zapadły mi w pamięć był utwór Blanche, pochodzący z płyty Body Love z 1977 roku. Album ten posłużył jako ścieżka dźwiękowa do filmu o tym samym tytule w reżyserii Lasse Brauna. Co ciekawe dzieło to zalicza się do gatunku XXX, który z pozoru nie pasuje do stylistyki Klausa Schulze.

Gdy zasłuchiwałem się w Blanche nie miałem pojęcia o jego pochodzeniu. Dla mnie była to swoista kapsuła czasu, która przenosiła mnie w okres wczesnego dzieciństwa. Oczami wyobraźni widziałem spowite w porannej mgle blokowiska. Osiedlowe chodniki były wtedy jeszcze puste, a nad wszystkim unosił się oniryczny klimat osobliwości. Potem wiedziałem już, że warto eksplorować dalszą twórczość niemieckiego artysty. Zacząłem od samego początku, czyli pierwszego solowego albumu o nazwie Irrlicht czyli Błędny ognik. To wydanie zabierać nas znowuż może w daleką przyszłość, do świata, w którym nie ma już natury, a jedynie połacie blaszanych konstrukcji i rur pompujących powietrze do podziemnych silosów, w których mieszkają potomkowie rodzaju ludzkiego. Obojnaki, które nie czuły nigdy promieni Słońca na swojej skórze, a o faunie i florze słyszały jedynie w starych przekazach.

Mimo że lubię muzykę Klausa Schulze, to nie jestem jego fanatykiem. Najbardziej do gustu przypadają mi te wcześniejsze jego dzieła, z lat 70. oraz niektóre z lat 80. Początek lat 90. to jednak kompletnie nie moje klimaty. Był to czas nieudanych moim zdaniem eksperymentów z remiksami. Samo brzmienie również się zmieniło i stało się jakby bardziej mechaniczne i mniej magiczne. Powrót do korzeni nastąpił dopiero wraz z płytą Kontinuum z 2007 roku. Wydany w roku śmierci artysty, czyli 2022 Deus Arrakis stanowił zaś godne zwieńczenie bogatej kariery muzyka.

Chociaż na określenie jej używano różnych określeń, od szkoły berlińskiej, przez progresywną elektronikę, po krautrock, to jednak do brzmienia Klausa Schulze najlepiej pasuje chyba space ambient. Jest to bowiem zaiste kosmiczna symfonia dźwięków. Dzięki niej można zatęsknić za czasami, w których się nie żyło i za miejscami, w których się nigdy nie było. Ta umiejętność sprawia, że tak bardzo dokonania Niemca przemawiają do mojej wyobraźni, jak również licznej rzeszy fanów w naszym kraju.

Kompozycje Klausa Schulze gościły także również niejeden raz na ścieżkach dźwiękowych wielu filmów. Ich przekrój był bardzo szeroki, od wspomnianego kina pornograficznego poczynając. Wśród innych przykładów wymienić można np. niezbyt udany thriller Barracuda (2017), który nie opowiada wcale o barrakudach, nowozelandzki horror Next of Kin (1982) lub też świetny austriacki Angst z 1983 roku.

Moim osobistym faworytem jest jednak soundtrack do holenderskiego dokumentu o pewnym uzależnionym od narkotyków artyście De Beste van de klas z 1976. To nieoficjalne nagranie ponownie zabiera nas w jakiś odległy, ale też bliski czas i miejsce, pozwalając na oderwanie się od rzeczywistości i przeniesienie się do lepszego, odmiennego świata. Mam tu na myśli samą muzykę, nie treść filmu. Ponownie pojawić się tutaj może wrażenie derealizacji.

Nieraz miałem takie poczucie, słuchając utworów Klausa, że za oknem znajduje się zupełnie coś innego niż w rzeczywistości. Moim marzeniem jest zaś odsłuchanie jego ulubionych kompozycji w planetarium bądź innym pomieszczeniu wypełnionym kosmicznymi krajobrazami. Klausa Schulze nie ma już pośród żywych, lecz dźwięki, jakie stworzył na szczęście pozostały, nieprzerwanie inspirując kolejne pokolenia słuchaczy do snucia kosmicznych wizji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *