Insekty ogólnie mówiąc, nie należą do ulubieńców człowieka. Nawet ci, którzy twierdzą, że kochają zwierzęta, wzdrygają się na widok wijących się larw czy robaków. Wielu ludzi nie znosi pająków czy innych szarańczy. Ja się do nich zaliczam, mimo że z drugiej strony podziwiam te stworzenia za ich zdolność adaptacji, umiejętność współpracy oraz kosmiczny wygląd.
Być może podobny stosunek do sprawy mieli twórcy filmu Phase IV z 1974 roku. Ten nietypowy animal attack za głównego antagonistę obrał sobie mrówki, które nie kojarzą nam się raczej z zagrożeniem. Oczywiście są gatunki które, gryzą i jedzą ludzi, ale to nie u nas. Nasze domowe faraonki są tak małe, że ledwo je widać. Co jednak gdy mrówki osiągną porozumienie ponad podziałami?
Na wstępie narrator tłumaczy nam, co nastąpiło. Otóż to pewnego razu doszło to dziwnego kosmicznego zdarzenia o nieznanej naturze. Pod jego wpływem mrówki na całej planecie ewoluowały. Stały się na tyle świadome, że stworzyły ponadgatunkowy umysł zbiorowy. Wybudowały sobie też tajemniczą konstrukcję na pustyni w Arizonie. Jedyną osobą, która dostrzega w tym zachowaniu coś podejrzanego, jest Dr. Ernest D. Hubbs (Nigel Davenport).
Wraz ze współpracownikiem Jamesem R. Lesko (Michael Murphy) zamykają się w odizolowanym ośrodku badawczym, chcąc zrozumieć fenomen. Tymczasem mrówki również nie próżnują. Uodparniają się na chemiczne środki owadobójcze i zaczynają infiltrować bazę. Rozpoczyna się osobliwa wojna podjazdowa ludzi z owadami.
Wiem, że często to powtarzam, ale dla mnie jest to ważna cecha filmów. Taka, która podnosi ocenę w górę, nawet jeśli produkcja kuleje w innych rejonach. Chodzi mianowicie o atmosferę. Nie ma nic lepszego niż sytuacja, gdy film już od pierwszych kadrów i dźwięków, pochłania naszą uwagę i wyobraźnię. Wciąga nas i hipnotyzuje niczym strumień świadomości z innego wymiaru, będąc obietnicą udanego seansu. Tak właśnie dzieje się z Phase IV.
Pierwsze sekwencje filmu są całkowicie pozbawione dialogów. Widzimy tylko owady, które spotykają się, namawiają i organizują bojówki. A to wszystko w takt elektronicznej, złowrogiej w wymowie muzyki. Stanowi ona idealne tło dla przemykających ciemnymi tunelami stworzeń. Przy okazji warto docenić ujęcia w skali mikro, które zabierają nas, wgłąb mrowiska, skrupulatnie ukazując każdy szczegół.
Phase IV jest zupełnie nietypowym dziełem z nurtu kina animal attack. Można nawet się zastanawiać czy takie określenie jest tu zasadne. Z uwagi na rozmiar zwierząt działają one bardziej w ukryciu. Prowadzą swoistą wojnę partyzancką. Nie dochodzi tu do wielu bezpośrednich starć z nimi. Przegryzają kable, niszczą sprzęt, wyłączają chłodzenie bądź światło. To takie małe szachrajki.
Film prezentuje intrygującą wizję, w której owady zyskują inteligencję. Ich liczba drastycznie wzrasta, co może w ostateczności stanowić zagrożenie dla ludzkiej populacji. Sam się nieraz zastanawiałem, co by było, gdyby zwierzęta osiągnęły nasz poziom umysłowy. Zwłaszcza owady mógłby być niebezpieczne. Największym wrogiem byłyby jednak wtedy różnego rodzaju wirusy i bakterie. Miejmy zatem nadzieję, że nigdy do takiej sytuacji nie dojdzie.
Oryginalny tytuł: Phase IV
Produkcja: USA, 1974
Dystrybucja w Polsce: BRAK
