Gwiezdny kryształ (1986)

Kosmos. Ostatnia granica. Jakości można by rzec, oglądając dzieło Gwiezdny kryształ z 1986 w reżyserii Lance’a Lindsaya. Obraz ten jest jawną kopią innych bardziej znanych filmów. Najwięcej czerpie z pewnością z Obcego (1979). Nie to jednak najbardziej rzuca się w oczy. Rzeczą tą jest poziom amatorstwa, jaki zaprezentowali twórcy. Gwiezdny kryształ to delikatnie mówiąc specyficzna pozycja, która zalicza się do tych z rodzaju niezamierzenie śmiesznych.

Wiele scen, dialogów i innych rozwiązań tworzy dziwny efekt. Powstaje wrażenie, że autorzy nie do końca wiedzieli, czym ich produkcja ma być. Reżyser jakby w połowie postanowił zmienić zupełnie wydźwięk filmu. Godnym zwieńczeniem tego stylistycznego bałaganu jest finałowa piosenka, która ma się do treści jak pięść do nosa.

Akcja filmu rozgrywa się w roku 2032, a więc już niedługo. Dwóch niezbyt rozgarniętych astronautów znajduje podczas misji na Marsie jakieś jajo zakopane w piachu. Przynoszą je na stację, by niedługo potem cała załoga wyzionęła ducha z powodu braku tlenu. Statek następnie zostaje przejęty przez kolejną grupę ludzi, lecz oni także szybko kończą swój żywot w wielkiej eksplozji.

Cało uchodzi z niej tylko piątka astronautów, którym udaje się ewakuować w kapsule ratunkowej. Są oni jednak zdani sami na siebie w oczekiwaniu na ekipę ratunkową. Racje żywnościowe się kończą, a co gorsza ich pojazd ma pasażera na gapę w postaci galaretowatego obcego, który wykluł się w międzyczasie z marsjańskiego jaja.

Gwiezdny kryształ to z jak się wydaje z definicji horror. Dokładnie to zaliczyć go można do podgatunku space horroru. I wszystko rzeczywiście przez większość część seansu na to wskazuje. Mamy grupę ludzi uwięzionych w przestrzeni, którzy muszą mierzyć się z zagrożeniem o obcym pochodzeniu. Członkowie załogi są eliminowani jeden po drugim. Gdy jednak dochodzi już do finalnej konfrontacji, obraz zmienia ton o 180 stopni. Okazuje się, że obcy wcale nie jest taki zły.

On po prostu się bronił, mimo że ludzie nic takiego mu nie zdążyli zrobić. Co więcej, jego wygląd również nie jest przerażający, a raczej rozczulający. Przypomina nieco wczesną formę E.T., radośnie świecąc w ciemności na czerwono. Szybko też kumpluje się z pozostałymi przy życiu członkami załogi. Razem jedzą, grają w gry i rozmawiają. Tak jakby zabicie reszty ludzi nic nie znaczyło.

Nie jest to jedyny nietypowy wybór twórców. Jest ich wiele więcej. Przede wszystkim relacje bohaterów są podszyte jakimiś niedomówieniami. Każda kolejna scena, czy rozmowa jest tak randomowa, że wygląda jak z jakiegoś pornosa. Zresztą nawet wizerunek postaci budzi takie skojarzenia. Nie wiedzieć też czemu mamy tu do czynienia z aż trzema zestawami bohaterów. Najpierw są jacyś kosmonauci-futboliści, ale oni szybko giną. Potem jest jakaś babka z facetem, co jadą windą, którzy podzielają ich los. Dopiero trzeci sort zostaje z nami na dłużej.

Wprowadza to niepotrzebny zamęt w fabule. Ciekawym rozwiązaniem są także korytarze na statku, które są za niskie dla wyprostowanego, dorosłego człowieka. Przez to wszyscy przemieszczają się między pomieszczeniami na czworakach lub pochyleni. Trudno zachować powagę w takiej sytuacji. Żeby jednak nie było zbyt negatywnie, to Gwiezdny kryształ na pewno sprawdzi się jako obraz w sam raz na wieczór złego kina. Finałowa nuta zaś potrafi nawet wwiercić się w głowę, posiadając całkiem chwytliwy refren. W napisach końcowych możemy przeczytać, że zdjęcia powstały całkowicie w przestrzeni kosmicznej, co może świadczyć, że odpowiedzialni za produkcję sami traktowali swoje dzieło ze sporym dystansem.

Oryginalny tytuł: Star Crystal

Produkcja: USA, 1986

Dystrybucja w Polsce: BRAK

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *