Opus magnum Roberta Kirkmana to niepodzielnie najlepsza rzecz, jaką dało nam szeroko pojmowane kino superbohaterskie. Amen. A trzeci sezon tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu! I choć tematyka trykociarstwa pozostaje wciąż atrakcyjnym kąskiem dla Hollywood, życie pokazuje, że to, co najlepsze, skrywa się pod płaszczem twórczości niezależnej, z dala od tabelek Excela. Oczywiście nie wiem, na ile kompromisów pozwolił tak zbrodniczy kombinat, jakim jest Amazon, ale cholera, Niezwyciężony powrócił z potrójną mocą!
Muszę jednak napomnieć, że nigdy w życiu nie miałem w dłoniach żadnego z komiksów z serii Niezwyciężony i fakt, jak wierną adaptacją jest serial, zostawiam w sferze zaufania do innych. Z tego, co się dowiedziałem, ekranizacja ściśle zazębia się z graficznym pierwowzorem. Ja, nieznający materiału źródłowego, siadałem do każdego kolejnego odcinka z sercem w przełyku, bo nie miałem pojęcia, czym Kirkman mnie akurat zaskoczy. Dlatego też niniejsza recenzja może być aż nadto subiektywna.
Na poziomie trzeciego sezonu wydarzyło się już tak wiele, że chyba nie ma sensu opisywania szczegółowo wszystkich sytuacji. Ba! Wiele z wątków działa tutaj jako mocarne cliffhangery, więc zdradzanie ich wprost byłoby z mojej strony zwykłym świństwem. W skrócie powiem tylko, że serial podąża za 17-letnim Markiem Graysonem, który dziedziczy supermoce swojego ojca i postanawia zostać największym obrońcą Ziemi, tylko po to, by odkryć, że praca ta jest trudniejsza, niż kiedykolwiek mógł sobie wyobrazić. Wszystko zmienia się, gdy Mark jest zmuszony zmierzyć się ze swoją przeszłością i swoją przyszłością, odkrywając, jak daleko będzie musiał się posunąć, aby chronić ludzi, których kocha.
W każdej linijce dialogowej i każdej sekwencji walki wyczuwalny jest szacunek dla oryginalnych założeń Kirkmana, łączący w sobie nad wyraz emocjonalny realizm i ten dreszczyk bezpretensjonalnej zabawy gatunkiem. W epoce, w której kinem komiksowym rządzą wielkie studia filmowe, showrunner Simon Racioppa widocznie otrzymał klucze do twórczej wolności. Zaufanie, którym obdarzyło go wielkie korpo, wynagradza nam zarówno uhonorowaniem komiksów, jak i stworzeniem innowacyjnego sposobu opowiadania historii. Sposobu, który w idealny sposób przenosi charakter opowieści graficznej na żywe obrazy.
Uważam, że cały sezon trzeci zapewnia ekscytującą przejażdżkę dorównującą tym najlepszym epizodom poprzednich serii. Sytuacja Marka jest tutaj bardziej napięta w sferze osobistej, która naturalnie pozostaje w konflikcie z jego super mocami i ich powinnością. Jednak nasz bohater to przecież dzieciak, który do końca nie potrafi panować nad jednym i drugim elementem swojego niecodziennego życia. Musi również żonglować rolą mentora dla swojego pół-obcego brata Olivera, który mianuje się „Kid Omni-Manem”. Próbuje zaszczepić w nim kanoniczne już dla nurtu przesłanie, że „z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”.
Ta wyjątkowa relacja sprawia, że serial w uroczy dla widza sposób wraca na ugruntowane terytorium po wszystkich tych szalonych przygodach sezonu drugiego. To, jak wiele emocji udało się upchnąć Kirkmanowi do tych postaci, nadając im nie tylko charakter czy motywację, ale nawet grając drobnym niuansem, jest wręcz oszałamiające. I nie mówię tutaj o postaciach będących na pierwszym planie, bo interesujący wydają się Ci, którzy stoją nawet w trzecim rzędzie! Czy to mężczyzna, któremu superbohaterowie zabrali sens życia, czy również obdarzony wyjątkową mocą brat jednej z bohaterek utwierdzają mnie w przekonaniu, wszyscy są pełnokrwiści i mają swoją rolę w tej historii.
Spotkałem się z narzekaniami na kreskę i płynność trzeciego sezonu. Nie jestem w stanie się z tym zgodzić, bo dla mnie Niezwyciężony nigdy nie był atrakcyjny wizualnie. Jest dokładnie taki, jak poprzednie serie, przejrzysty i pozwalający dokładnie skupić się na tym, co widzimy na ekranie. Są tutaj oczywiście jakieś detale, bardziej szczegółowe tła, jednak liczy się głównie to, co słyszymy w dialogu, nie widzimy w obrazku. Wiadomo, wszystkie te pełne fantazyjnych mocy bitwy w powietrzu robią wrażenie swoim rozmachem i powagą, ale ja oglądam ten serial jednak dla postaci i ich historii, nie dla draki.
I dokładnie otrzymałem wszystko to, czego oczekiwałem. Niezwyciężony to niepodzielnie najlepsza rzecz, jaką dało nam szeroko pojmowane kino superhero. Idealnie balansuje z obligatoryjnym dla nurtu kiczem, przesadną powagą, szczerymi emocjami i ludzkimi problemami, których odbicie odnajdujemy w tych jakże barwnych postaciach. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powiedzieć wszystkim, którzy nie widzieli serialu Kirkmana, że na Amazon Prime marsz. Wielce prawdopodobne jest, że zakochacie się tak, jak ja.
Oryginalny tytuł: Invincible
Produkcja: USA, 2025
Dystrybucja w Polsce: primevideo.com

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.
Cześć Oskar,
„Niezwyciężony” zdecydowanie zostawia przyjemny „posmak” po obejrzeniu, trzeci sezon rzeczywiście dostarcza potężnych wrażeń. Najlepszą wprowadzoną rzeczą w adaptacji było rozwinięcie Conquera jako postaci tragicznej, co robi z niego nie maszynę do zabijania, a naprawdę głęboką postać, której chce się współczuć. Gdyby Conq zaczął bitwę od swojego monologu to inaczej by ta walka się potoczyła.
Hej 🙂
Dlatego też staram się unikać spoilerów, komiksy pewnie łyknę po zakończeniu serialu by nie psuć sobie przeżywania go. Ile mi radości, emocji i smutku przyniosło oglądanie wszystkiego na czysto bez choćby kierunku, w którym ta historia zawędruje. A co do Conquera do mam nadzieję, że jego historia się jeszcze nie skończyła 😉