Bestia z Wisconsin (2005)

Dogman, mityczna bestia grasująca w lasach stanów Michigan i Wisconsin, o której pisaliśmy więcej TUTAJ, to dla wielu kolejna z przerażających figur folkloru Ameryki Północnej. I tak jak większość z nich została wywłaszczona z kultury Rdzennych Ludów, by zostać następnym filmowym straszydłem, które ma dostarczyć, tak zwanej „cywilizacjizachodu”, nieco lekkostrawnego eskapizmu.

Bestia z Wisconsin, bo tak wymowny tytuł nosi film Leigha Scotta z 2005 roku, to kino grozy tych najniższych lotów, zarówno jeśli chodzi o realizację, po jakiekolwiek walory nazwijmy to „artystyczne”. Tyle tylko, że w swych prostackich założeniach sprawdza się całkiem nieźle i powrót do tego dzieła po latach okazał się dla mnie nawet całkiem przyjemny.

Nowy szeryf właśnie przybył do małego miasteczka w Wisconsin, akurat w czasie, gdy morderczy wilkołak zaczął polować w okolicach Bray Road. Podczas gdy bestia brutalnie morduje mieszkańców, a doniesienia o zaginionych osobach nasilają się, do życia wraca prastara, lokalna legenda o wilkołaku, który rzekomo dawno temu wymordował kilka osób w tej okolicy.

Nasz stróż prawa jest bardzo sceptyczny wobec wszystkich tych opowieści o potworach, nawet po znalezieniu porzuconego samochodu ze smugami krwi przypominającymi cięcia pazurami. Szeryf nie zamierza brać udziału w żadnej szopce o „Bestii z Bray Road”, a poza tym ma problemy z trójką sprawiających kłopoty białych rednecków i lokalną barmanką, która potrzebuje docenienia swoich wdzięków.

W dużym skrócie przez ekran przetacza się cała plejada stereotypowych postaci (głównie po to, by wkrótce potem można je było zabić), wilkołak zabija, szeryf i kryptozoolog wdają się w bójkę w barze z trójką białych braci, szeryf i barmanka uprawiają seks, a na koniec szeryf, kryptozoolog i najlepszy łowca spośród trzech braci białych łączą siły, by powstrzymać mitycznego potwora. W zasadzie tutaj można skończyć tę recenzję, bo kto mógłby, już powinien poczuć się zachęcony.

Przede wszystkim najmocniej świeci tutaj postać, a raczej charakteryzacja, tytułowego wilkołaka. Ten jest naprawdę dziki w swej aparycji, taki nieokrzesany i nawet przerażający! Do tego wszystkie akcje, jakich dokonuje, owocują odpowiednio krwawą, obowiązkowo przesadzoną jatką, która również może ucieszyć fana takich lekkich, niezobowiązujących produkcji, które wolą zalać nasze oczy krwią aniżeli stymulować nasze mózgi.

I tutaj stoję całym swym ociekającym tłuszczem ciałem za Bestią z Wisconsin, bo dostarczyła mi ona tego, czego w dniu seansu zwyczajnie potrzebowałem. Problem z filmem mogą mieć jednak wszyscy ci, dla których kino powinno aspirować do czegoś więcej, niż apoteozy przemocy i głupoty. Nawet tak oklepany film można zrobić z pewnym niuansem, ale poza wspomnianymi zabójstwami film jest całkowicie pozbawiony kreatywności. Bohaterowie to tekturowe niewypały, a fabuła pozostawia po sobie uczucie hmmm… obcowania z czymś nad wyraz leniwym?

Jak już gdzieś tam wspomniałem, polecanie takiego filmu, jak ten omawiany tutaj, mija się całkowicie z celem, bo jest to kino dla naprawdę wąskiego grona odbiorców. Grona, którego ja nie rozumiem, ale po seansie Bestii z Wisconsin sam się do niego od czasu do czasu zaliczam. Zresztą czy trzeba coś więcej dodawać? Fani wszelkiego szrotu z DVD i nocnych seansów Telewizji Puls pewnie znają ten i wiele mu podobnych filmów jak własną, zalaną sztuczną krwią kieszeń.

Oryginalny tytuł: The Beast of Bray Road

Produkcja: USA, 2005

Dystrybucja w Polsce: tvpuls.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *