Slasher, jaki jest, każdy widzi. To raczej kino dla widza obdarzonego tymi najniższej położonymi wymaganiami i zadowalającego się tym, co większość uznaje za zwykły idiotyzm. Dlatego też ja, człowiek o wyjątkowo niskim kapitale kulturowym, od czasu do czasu sięgam po tego typu tytułu, bawiąc się przy nich jak przysłowiowe prosie. Choć patrząc na to, jak wyglądam i się zachowuję, to nie jest to tylko puste powiedzonko…
Dość jednak o mnie, bo to, co dziś bierzemy na tapet, jest rzeczą wyjątkową. Zrodzony w chorej wyobraźni Joonasa Makkonena film Bunny the Killer Thing stanowi rozwinięcie jego krótkiego metrażu z 2011 roku o tym samym tytule. I o czym on jest? W wielkim skrócie opowiada on historię humanoidalnego królika z ogromnym przyrodzeniem, którym terroryzuję grupę ludzi przebywającą w fińskim lesie. Tak, naprawdę.
Trzech zamaskowanych przydupasów porywa pechowego powieściopisarza i jego dziewczynę z odległej chaty wprost do garażu pewnego łysego szaleńca w fartuchu laboratoryjnym. Doktorek wstrzykuje swojej ofierze w szyję coś, co wygląda jak zdrowa dawka króliczej spermy. Ten wyrywając się z łańcuchów, ucieka w zaśnieżony las, tylko po to, by przekształcić się w tytułowego króliczka, wykrzykując swoją mantrę: „Świeża cipka!”.
Kiedyś międzynarodowa grupa napalonych Finów i brytyjskich dwudziestolatków zakotwicza swój pełen seksu melanż w tym samym lesie, wszyscy w zasadzie stają przed perspektywą bycia zaruchanym na śmierć przez biegającego po okolicy zboczonego królika. Tak, czuję się dziwnie, wymyślając dla Was ten opis, dlatego już poprzestaję. W sumie nie ma już o czym więcej w tej materii pisać.
Wszystko to brzmi idiotycznie i w zasadzie takie właśnie jest. Ale nie mogę nie odnieść wrażenia, oglądając po raz któryś omawiany tutaj film, że daje mi on poczucie takiej undergroundowej jazdy bez trzymanki, jak te wszystkie historie wymyślane w gronie znajomych przy joincie czy innej używce. Przypomina mi to jakąś produkcję wytwórni Troma, której jednak bliżej jest do klasycznych tytułów studia z ubiegłego wieku niż jej współczesnym podrygom.
Jazda po krawędzi w wykonaniu Europejczyków z Północy ma jednak swoje piętno, bo dość mocno opiera się na szkodliwych stereotypach. Pomijając już fakt, że film tak naprawdę wyśmiewa grozę zoofilii, to wprost naśmiewa się z fałszywego przekonania o jakże imponującym „wyposażeniu” Czarnoskórych mężczyzn. Tylko że hipokrytą będę, jeśli powiem, że nie zaśmiałem się na prezentującej ten wątek scenie! Bo Bunny the Killer Thing jest właśnie jak relikt humoru sprzed czasów wszechobecnej poprawności, który dziś już może trąci, ale pamiętających go porusza gdzieś w środku.
Oczywiście jest to również kino nakręcone przy mikrym budżecie, więc większość rzeczy, którymi stoi slasher, okazuje się dość umownymi. Kostium króliczka jest tego najlepszym przykładem, bo wygląda kuriozalnie wręcz tanio. I myślę, że było to w pełni zamierzone, by te wszystkie wady kina undergroundowego wynieść na pierwszy plan. W sumie inaczej chyba nie da się opowiadać historii o facecie w stroju królika ze zwisającym dildo jak tylko w konwencji kina garażowego.
Dlatego też, jeśli jesteście fanami tego typu kina, ociekającego spermą, śliną, wymiotami i sztuczną krwią, to Bunny the Killer Thing powinien wpaść do Waszego corocznego repertuaru wielkanocnego. Dla mnie nie jest to coś, do czego chciałbym usiąść jak najszybciej po ostatnim seansie, ale takie kino do mnie po prostu trafia. Trafia, bo jest proste, głupie, stulejarskie i obraźliwe dla innych, czyli zupełnie tak, jak ja… A, miało już nie być o mnie.
Oryginalny tytuł: Bunny the Killer Thing
Produkcja: Finlandia, 2015
Dystrybucja w Polsce: cda.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.