Patrząc na sam plakat zamieszczony powyżej, Grzesznicy nie byliby moim pierwszym wyborem, jeśli miałbym zdecydować, na co wydać równowartość kinowego biletu. Sytuację to zmienił zalew pozytywnych recenzji, ochów i achów ludzi, którzy nad tytułem tym piali z zachwytu. I nie mówię tutaj o jakichś kipiących egzaltacją blogerów, ale personach, które darzę szacunkiem i którym ufam. Więc sam pobiegłem do kina, gdy tylko znalazłem na to czas.
Od razu odpowiem Wam na dwa elementarne tutaj pytania. Czy żałuję? Absolutnie nie! Czy jest to film, przez który dołączę do grona tych zakochanych? Niestety nie. Mimo wszystko dzieło Ryana Cooglera uważam za jedno z ciekawszych doświadczeń w kinie grozy ostatnich lat, po prostu miałem chyba zbyt wysoko zawieszoną poprzeczkę zarówno przez te wspomniane recenzje, jak i pierwszą połowę filmu. Oczywiście wszystko po kolei wyjaśnię dalej.
Bliźniaki Elijah („Smoke”) i Elias („Stack”) – Michael B. Jordan w podwójnej roli – są weteranami I Wojny Światowej powracającymi do Delty Mississipi, miejsce, w którym się urodzili. Obaj parali się gangsterką pod wodzą Al Capone przez ostatnie kilka lat i kilka rzeczy sugeruje nam, że uciekli z Chicago z łatką oszustów. Rodzeństwo rekrutuje swojego młodego kuzyna, Sammiego (Miles Canton), aby pomógł im założyć bar w starym tartaku.
Sammie jest synem lokalnego kaznodziei i został wychowany w przestrodze przed swoimi kuzynami. Całą sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że Stack był związany z białą kobietą o imieniu Mary (Haliee Steinfeld), a Smoke jest kochankiem lokalnej, Czarnej szamanki o imieniu Annie (Wunmi Mosaku). Gdy bar zaczyna hulać, stając się miejscem uciechy dla pracowników pobliskich plantacji bawełny, pojawiają się tajemnicze postacie, które widocznie mają złe zamiary wobec Sammiego i reszty jego towarzystwa.
Strach unosi się nad Grzesznikami na długo przed przybyciem jakichkolwiek ponadnaturalnych istot. Stack i Smoke chcą po prostu wejść w biznes, ale wszędzie spotykają się z odradzającym się Klanem i polityką Jima Crowa. Są inteligentnymi, cwanymi i niebezpiecznymi ludźmi, ale przedstawiona nam historia jednego z Czarnych mieszkańców Delty, Slima (Delroy Lindo), obrazuje nam tragedię człowieka, który został zlinczowany za posiadanie przy sobie zbyt dużej ilości gotówki. Zarobionej uczciwie pragnę dodać. Mary, zgodnie z prawną definicją, jest kolorową kobietą, ale graną przez białą aktorkę, więc Stack wie, że nawet publiczna rozmowa z nią może sprowadzić na nich śmierć.
Ten wymiar filmu, który dominuje całkowicie jego pierwszą połowę, jest moim zdaniem najlepszy. Ogląda się to jak naprawdę solidny thriller będący pocztówką z ciężkich czasów w jeszcze cięższym krajobrazie. Na tym etapie widać wyraźnie, że Coogler miał na wszystko nie tylko spójną wizję, ale i chciał przekazać nam konkretne oraz ważne (niestety również dziś) rzeczy. Fajnie, że miał wolną rękę w obszarze tego, co chciał nam powiedzieć, bo o tym, o czym mówi się tutaj, mainstreamowe kino raczej woli milczeć.
Problem mam jednak z drugą połową, która stanowi bezpośrednie odwołanie do Od zmierzchu do świtu (1996) Rodrigueza. W sumie to nic więcej jak taki miszmasz gatunkowych tropów, odnoszący się bezpośrednio zarówno do Nocy żywych trupów (1968), jak i Czegoś (1982) Carpentera. I to trochę gryzie mi się z pierwszą połową filmu, która wyraźnie przedzielona zostaje najlepszą (moim zdaniem) sekwencją śpiewu, jaką widziałem na ekranie kina chyba w ogóle. Po prostu takie głupkowate, bo logika zdaje się uciekać z miejsca akcji wraz z kolejnymi „zarażonymi”, nawalanie się po mordach z potworami nie jest czymś, co mnie satysfakcjonuje. Zwłaszcza że cały czas powtarzam, od początku Grzesznicy podnosili tylko poprzeczkę budowania nastroju i dawania nadziei, że mogą nas zaskoczyć czymś głębszym, niż klisze.
Wszyscy znamy te historie, bo Grzesznicy nie starają się zmieniać DNA horroru. Największą wartością dodaną jest tutaj perspektywa, która przez całe dekady trwania kina była pomijana i lekceważona. Paranormalny horror, kryminał, film akcji, historia amerykańskiej muzyki i opowieść o rodzinie, tak wiele jest tutaj wątków, których można się uczepić i z czerpać naprawdę fajne wartości. Dlatego też nie dziwi mnie zupełnie, że film stał się niespodziewanym hitem, rozkochując w sobie widzów na całej szerokości geograficznej. Mnie aż tak nie złapał, choć w zalewie dzisiejszych produkcji grozy, wyrasta na prawdziwą perłę. Trochę taką już oklepaną, ale nadal lśniącą czarnym blaskiem.
Oryginalny tytuł: Sinners
Produkcja: USA, 2025
Dystrybucja w Polsce: warnerbros.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.