Za garść dolarów (1964)

Myśląc spaghetti western, przychodzi mi na myśl od razu jedno imię, Sergio. To takie hasło wytrych, którym mogę otwierać kolejne drzwi, bo przecież włoski Dziki Zachód to nie tylko Sergio Leone, ale również Sergio Corbucci, Sergio Garrone czy Sergio Sollima. Ale my dziś jednak zostańmy w macierzy, tam, gdzie wszystko się zaczęło i gdzie biją źródła inspiracji – na początku Dolarowej Trylogii Leone. Proszę państwa oto Za garść dolarów z 1964 roku!

Lata 60. to czas widocznych zmian w kinie. Wielkie, wysokobudżetowe i realizacyjnie imponujące produkcje zaczęły wypierać dzieła co prawda tworzone za grosze, ale z butą wyważające drzwi i przecierające szlaki dla kolejnych pokoleń filmowców. Wśród nich niemiecko-hiszpańsko-włoska produkcja klasy B, nakręcona w Hiszpanii i we Włoszech za 200 000 USD. W roli głównej mało znany, amerykański aktor telewizyjny. Dla włoskiego reżysera stojącego za filmem była to dopiero druga, pełnoprawna produkcja z wielojęzyczną obsadą i ekipą realizacyjną.

Był rok 1964 i film, początkowo zatytułowany The Magnificent Stranger, stał się legendarnym Za garść dolarów. To nie był dobrze nakręcony film, nawet jak na swoją epokę, jednak czas bardzo dobrze oszlifował ten surowy diament. Ten daleki od „idealnego” filmu pozostaje niezwykły, nie tylko ze względu na to, co osiągnął przy niskim budżecie, ale także ze względu na to, jak jego popularność i wpływy wykraczały daleko poza to, co miało być produktem regionalnym, którego jedyną grupą docelową byli włoscy widzowie.

Ciarki mam już od pierwszego kadru, który mówi wprost, że nie mamy do czynienia ze zwykłym westernem. Otwiera się bowiem animowanymi pierścieniami dymu płynącymi przez krwistoczerwony ekran, podczas gdy gitara akustyczna gra delikatną, ale złowrogą aranżację akordów. Nagle do samotnej melodii dołącza gwizd (wariacja przebojowej piosenki z lat 40. Ghost Riders in the Sky), gdy rotoskopowany jeździec galopuje wariacko po ekranie. Miód na me oczy i serce, za każdym razem widząc te czołówki, czuję się trochę jak w domu. Trochę kwas, trochę jednak sposób na radzenie sobie z mikrym budżetem, a później wizytówka tych filmów.

Film zaczyna się, gdy Nieznajomy (Clint Eastwood) wjeżdża do zakurzonego miasteczka. Jest świadkiem, jak dziecko zostaje siłą oddzielone od swojej matki. Nieznajomy jeździec wyraźnie czuje złość, choć nie interweniuje. Później, gdy przejeżdża przez miasto, niektórzy z rzezimieszków strzelają w jego i straszą mu muła. Nieznajomy stawia im czoła i każe przeprosić swojego muła, co oczywiście prowokuje strzelaninę, z której ten wychodzi cały i zdrowy.

Nieznajomy zaprzyjaźnia się z samotnym barmanem i bada sytuację w mieście. Rojos to zamożna meksykańska rodzina, która sprzedaje nielegalną broń. Baxters to zamożna amerykańska rodzina, która sprzedaje nielegalny alkohol. Baxters i Rojos nienawidzą i nieustannie walczą o kontrolę nad miastem. Nasz bohater widzi szansę na zarobek, przeciwstawiając się zarówno rodzinie Rojos, jak i Baxters, przekonując każdego z nich, że jest po ich stronie i jest gotów zabić za sowite wynagrodzenie. Reszta jest przecież historią.

Choć nie był to pierwszy spaghetti western w historii, ale jako pierwszy osiągnął tak duży, międzynarodowy sukces. Dlatego też Sergio Leone jest często uznawany za twórcę całego gatunku. Ale nawet jeśli nie interesuje Was cały bagaż Garści dolarów, to powinniście obejrzeć film dla kreacji Clinta Eastwooda jako Człowieka bez imienia. Jest to naprawdę coś, co nie bez przyczyny trafiło do kanonu światowej kultury, bo mało kto potrafi oddać samą twarz więcej, niż pewnie zrobiłby to słowami. Lubię w nim też tę tajemnicę, bo jako widz nie wiem, czy to, czym się zajmuje, wykonuje z przyjemnością, czy po prostu uważa, że tak trzeba. Nie jest to oczywiście to, co znamy z późniejszych filmów, ale już przedsmak warsztatu Eastwooda daje tutaj wiele przyjemności.

Oczywiście, Leone nie udaje, że nie chce godzić swoją cyniczną wizją władzy w pełną sentymentu idee zemsty, konflikt idei, który leży u podstaw większości filmów akcji. Włoch był jeszcze trochę nieopierzony jako twórca kina, więc popłynął wraz z tym nudnym już nieco, zachodnim wyobrażeniem samotnika jako organu korygującego. Jednak to, co wyróżnia go ponad ówczesny, amerykański western, to fakt, jak okrutna jest ukazywana w nim przemoc. A nie ma chyba nic lepszego na niedzielne popołudnie jak porządna strzelanina w samo południe w rytm muzyki Ennio Morricone. Kto nie widział, niech nadrabia, nawet jeśli Dziki Zachód jest mu daleki nie tylko geograficznie.

Oryginalny tytuł: Per un pugno di dollari

Produkcja: RFN/Hiszpania/Włochy, 1964

Dystrybucja w Polsce: primevideo.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *