Nie chadzam często na koncerty. W ogóle rzadko wychodzę z domu. Nie lubię dużych skupisk ludzi ani tłoku. Czasami zdarza mi się być na jakimś występie, ale są one raczej kameralne. Jestem też wybredny, jeśli chodzi o dobór wykonawców.
Innym powodem, dla którego nie bywam na wielu koncertach, jest fakt, iż większość moich ulubionych zespołów już nie istnieje albo ich członkowie nie żyją, lub też nie zaglądają w nasze rejony. Gdyby było inaczej, to z chęcią bym się na nich wybrał. Jedną z takich kapel jest Bad Brains, którzy jeszcze gdzieś tam występują, ale jest to zupełnie co innego niż w latach 80. Wtedy też, dokładnie w 1982 roku, zagrali pamiętne gigi w słynnym klubie CBGB w Nowym Jorku.
I na ten właśnie koncert lub podobny bym chciał się wybrać. Bad Brains byli zespołem grającym punk rock w wersji hard. Wyróżniali się między innymi tym, że skład tworzyli wyłącznie czarnoskórzy muzycy. Byli to artyści o nietypowym jak na punk pochodzeniu, którym nieobcy były takie gatunki jak jazz. Było to czuć w ich twórczości. Nie była to zwyczajna punkowa kapela.
Ich aranżacje sprawiały wrażenie bardziej skomplikowanych. Do tego, jako wyznawcy rastafarianizmu, inkorporowali do swojej muzyki sporo reggae. Zespół wydał dziewięć albumów. Jak często to bywa, dla mnie najlepsze są te wcześniejsze, takie jak „Rock for Light” lub „I Against I”. Trzeba jednocześnie przyznać, że przez nie zawsze perfekcyjną produkcję grupa nie mogła ukazać pełni swojego potencjału na wydaniach studyjnych.
Co innego, jeśli chodzi o wydawnictwa na żywo. To właśnie podczas koncertów Bad Brains pokazywali, na co ich stać i zyskiwali sobie życzliwość tłumów. Klub CBGB był swego czasu kultową miejscówką, gdzie pierwsze kroki stawiali artyści, którzy zdobyli później uznanie krytyków oraz wielką popularność wśród publiki. Gdy zatem Bad Brains przyjechali do Nowego Jorku dać kilka koncertów w klubie, w grudniu 1982 roku, była to idealna kombinacja dwóch uznanych już w środowisku instytucji.
Pierwszy występ zaplanowano na 24 grudnia. W następnych dniach zaś miały miejsce swoiste dogrywki, czyli dalsze występy. Bad Brains byli wówczas częstymi gośćmi w lokalu, lecz nie zostało wiele trwałych śladów po tych wydarzeniach. Na szczęście grudniowe gigi były rejestrowane na taśmie i zostały wydane w formie płyty DVD w 2006 roku.
Płyta nie zawiera żadnych specjalnych materiałów, żadnych wywiadów czy ujęć zza kulis. Jedynym w cudzysłowie dodatkiem są krótkie wypowiedzi fanów przed koncertem. Opowiadają oni, dlaczego lubią Bad Brains i czym ogólnie jest dla nich muzyka punk. Następnie przechodzimy do konkretów, czyli samego występu, który od pierwszych rytmów porywa nas swoją niesamowitą energią. Jak na zespół hardcorowy przystało, Bad Brains naprawdę dają czadu.
Każda kolejna piosenka jest grana coraz szybciej. Przerywnikami są wolniejsze numery reggae. Istotną rolę odgrywa tu wokalista H.R., który odznacza się niezwykłą energicznością na scenie. Jego ruchy są momentami nieskoordynowane. Rzuca się po scenie, a jego wykrzywiona w grymasie twarz dowodzi, że całkowicie angażuje się on w estradowy proces twórczy. Scena znajduje się tutaj w bezpośredniej bliskości widzów, co umożliwia im wbieganie na nią i mieszanie się z zespołem.
Momentami na arenie zdarzeń panuje całkowity chaos w postaci jednej wielkiej ludzkiej przelewającej się przez nią masy. Jest to przy okazji możliwość do zaobserwowania jakie stylowy nosiła ówczesna młodzież. Wszystko to nie przeszkadza kapeli w dalszej grze. Nawet gdy na chwilę gaśnie światło, kontynuują oni swój performance. Tylko oglądając koncert na ekranie, można poczuć tę niesamowitą moc i siłę płynącą ze strony czterech utalentowanych ludzi.
