Przyznam szczerze, że Grzyby Pawła Borowskiego nie leżały w obszarze moich zainteresowań, gdy tylko mignęły mi w recenzjach ludzi oglądających je na jednym z gatunkowych festiwali. Po prostu spodziewałem się tonącego we własnych ambicjach, niepotrzebnie artystycznego kina offowego, które ostatecznie nie oferuje nic, niż ładne przebitki lasu. Machnąłem ręką i wiodłem swój pozbawiony sensu żywot dalej. Aż do teraz, kiedy coś mnie tknęło, by jednak do tego lasu się wybrać.
Od razu odniosę się do moich własnych obaw. Grzyby są filmem ambitnym, bo ich twórca miał widoczną potrzebę powiedzenia o pewnych bardzo mrocznych kartach naszej własnej historii. Nie powiem jednak, o co w tym całym grzybobraniu chodzi, bo końcówka filmu w zasadzie definiuje go w całości i zdradzenie jej skutecznie zrujnowałoby Wasz seans. Trochę na zasadzie tych młodych filmowców, którzy budują jakąś narrację tylko po to, by później z założonymi rękoma na piersi uśmiechnąć się i powiedzieć „co heh? Nie spodziewałeś się tego?”. Tylko bez cringe’u.
Wszystko sprowadza się do trzech postaci, starszej kobiety (Maria Maj), która podczas zbierania tytułowych owoców lasu spotyka dwójkę młodych ludzi (Jędrzej Bigosiński i Paulina Walendziak) ubranych w renesansowe stroje. Chłopak i towarzysząca mu kobieta proszą naszą bohaterkę o pomoc w opuszczeniu lasu, który wydaje się wręcz nieskończoną krainą z baśni. Z każdym krokiem w las robi się coraz dziwniej…
O takich filmach, jak Grzyby, mówi się, że są kinem „ambitnym”. I tak jak wspomniałem, to właśnie ambicja przyświecała Borowskiemu w nakręceniu czegoś, co skutecznie potrafi złapać nas w sidła napięcia, niepewności i domysłu. Choć na przestrzeni fabuły mamy jakieś małe wskazówki ukryte w dialogach czy rekwizytach, zakończenie jest naprawdę zaskakujące i przetasowanie charakterów powoduje niemały opad szczęki. A przynajmniej mi i moim towarzyszom seansu podskoczyło ciśnienie, gdy na ekranie pojawili się… a, miałem nie mówić.
Napisałem też, że twórcy dopiero wchodzący w świat pełnometrażowego kina często stosują watę w postaci quasi artystycznych przebitek. Tutaj jest podobnie, bo las jest pełnoprawnym, trzecim bohaterem filmu. Wraz ze swoimi dźwiękami, fakturą czy grą światła stanowi nie tylko po prostu ładny i żywy plener, ale też nadaje wszystkiemu pewien baśniowy posmak. Posmak rosy spijanej z mchu i grzybów jedzonych na surowo. Tyle tylko, co można uznać za spoiler, Grzyby dalekie są od baśni i, co sugerować może tytuł, stoją twardo na ziemi.
Trwający zaledwie nieco ponad godzinę film Borowskiego jest czymś więcej niż tylko zrealizowanym na piątkę ćwiczeniem z rzemiosła. To przede wszystkim zgrabnie poprowadzona historia z morałem, która jednak może odstraszyć co bardziej nadpobudliwego widza. Ja tam jaram się przede wszystkim tym, że są w tym kraju twórcy, którzy mają pomysł i którym przede wszystkim się chce. O takich filmach można powiedzieć „małe, wielkie kino”, które niskimi nakładami potrafi wyprowadzić skuteczny nokaut, wcześniej obijając nam wątrobę ze skutecznością muchomora sromotnikowego.
Oryginalny tytuł: Grzyby
Produkcja: Polska, 2023
Dystrybucja w Polsce: polsatboxgo.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.