
Żyjemy w czasach, w których rodzimi twórcy filmowi chętnie sięgają w przeszłość. Przenoszą na ekran historie z czasów słusznie minionych, nieraz posługując się przy tym biografiami mniej lub bardziej znanych osób. I są to zapędy jak najbardziej zrozumiałe oraz godne pochwalenia. Sam pomysł nie jest zły, lecz co z wykonaniem? Niestety próby te najczęściej nie spełniają oczekiwań.
Trudno wskazać jakąś produkcję, która ocierałaby się o wybitność. Kolejną próbą zmierzenia się z tym tematem jest pochodząca z 2024 roku produkcja Simona Kossak. Opowiada ona, jak sama nazwa wskazuje, o Simonie Kossak, z tych Kossaków. Była to bardzo interesująca osoba, która poświęciła swoje życie badaniu i ochronie przyrody. Każdy, kto o niej usłyszał pierwszy raz, mógł sobie pomyśleć: to byłby dobry materiał na film. I rzeczywiście, w końcu doczekaliśmy się takiego obrazu. A jaki jest efekt?
Simona Kossak (Sandra Drzymalska) nie miała talentu do malowania tak jak męscy członkowie jej rodu. Owszem, również interesowały ją zwierzęta, ale nie na obrazach, a na żywo. Miała jasno określoną wizję tego, co chce robić, dlatego tuż po studiach udała się do Białowieży, by tam zaszyć się głęboko w lesie i badać dietę saren. Na miejscu poznaje z pozoru miłego i uczynnego dyrektora Baturę (Borys Szyc) oraz nieokrzesanego psa na baby Lecha Wilczka (Jakub Gierszał), z którym szybko nawiązuje nić sympatii.
Z początku wszystko dobrze się układa, lecz Simona szybko orientuje się, że jej badania mają służyć pewnym określonym celom, a mianowicie pozbyciu się populacji saren zamieszkującej puszczę. Kobieta staje wobec wyboru, czy ulec presji środowiska i zachować pozycję, czy pozostać w zgodzie z sobą i własnymi przekonaniami. Ponieważ jest uparta i krnąbrna oraz ma własne zasady, wybiera drugą, trudniejszą opcję.
Oprócz kwestii zawodowych, czyli ochrony środowiska film poświęca także sporo uwagi życiu prywatnemu bohaterki. Przede wszystkim nacisk jest tu położony na trudne relacje z matką Elżbietą, która jest osobą wielce apodyktyczną. W rolę tę z powodzeniem wcieliła się Agata Kulesza, chociaż trzeba też przyznać, że postać, jaką wykreowała, jest dość jednowymiarowa. Podobnie ma się w sumie sytuacja z resztą obsady. Jedyną osobą, której zachowanie potrafi zaskoczyć, jest profesor Jerzy Kujawski (Robert Gonera).
Reszta aktorów gra jak to się mówi na jedno kopyto, a budowanie ich rysu psychologicznego jest do bólu dosadne, co potrafi razić. Ci źli i niecni, na ogół mężczyźni, śmieją się lekceważąco Simonie w twarz. W sumie to brak tu pozytywnej postaci męskiej, bo Lech Wilczek jest bardziej dwuznaczny i też ma sporo za uszami. Dla równowagi matka i siostra bohaterki także nie wzbudzają większej sympatii. Wszystko jest tu zatem takie biało-czarne, brak jest jakichś odcień szarości. Film jest przez to jakby pozbawiony głębi.
To samo można odczuć, jeśli chodzi o fabułę. Mało tu mamy życia wewnętrznego Simony i nie poznajemy jej tak naprawdę. Motywacje i pasja Simony są umowne. Wiemy, że ma być tak i, tak i tyle. Wiele wątków jest potraktowanych powierzchownie, a film nakręcony jest według schematu kina biograficznego. Po prostu kolejne etapy są odhaczane, ale jakoś tak beznamiętnie i bez życia. Są za to sceny seksu, które w zasadzie też niewiele wnoszą, więc można zadać pytanie, po co zostały umieszczone, ale to taka polska tradycja, żeby pokazać jakąś gołą babę w filmie.
Obraz niczym się nie wyróżnia, przypominając dziesiątki innychwspółcześnie nakręconych, a opowiadających o latach 70. Nie czuć żadnego klimatu epoki, bo umieszczenie w ścieżce dźwiękowej paru piosenek z tamtego okresu to za mało. Simona Kossak nie jest także ładnie nakręcona, nie ma pięknych kadrów i przypomina bardziej jakąś telewizyjną reklamę. Nie wykorzystano okazji, by ukazać piękno puszczy i ogólnie polskiej natury. Jest to dzieło co najwyżej poprawne i niezłe, ale trochę szkoda, że nie wyciśnięto z tej historii więcej.
Oryginalny tytuł: Simona Kossak
Produkcja: Polska, 2024
Dystrybucja w Polsce: netflix.com

