Oh, francuska prowincjo, ileż Cię trzeba cenić, wie ten, kto naoglądał się tamtejszego kina gatunkowego, nieważne czy nowej, czy starszej fali. Moje doświadczenie mówi mi, że to kraina osobliwości, ludzi zawieszonych w dziwnym stanie pomiędzy znojem życia na wsi a jakąś metafizyczną aurą okalającej wszystko natury. W tym świecie kłują charaktery, zarówno tych, którym przyszło egzystować w nim na co dzień, jak i przyjezdnych.
To właśnie ta oniryczna wręcz kraina staje się miejscem dramatu, jaki rozgrywa się głównie wewnątrz Jérémiego (Félix Kysyl). Młody mężczyzna wraca do leżącej na uboczu francuskiej wioski, na której dorastał, aby uczestniczyć w pogrzebie lokalnego piekarza, u którego przed laty terminował. Na swojej drodze spotyka syna dawnego szefa, hipermęskiego Vincentem (Jean-Baptiste Durand). Między dwójką mężczyzn wytarza się natychmiastowe tarcie, które iść może w jedną lub w drugą stronę.
Kością niezgody obu mężczyzn jest matka Vincenta, Martine (Catherine Frot), świeżo upieczona wdowa, której zależy na towarzystwie młodego chłopaka. Samotna kobieta potrzebuje kogoś u boku, a porywczy syn żyje już własnym życiem. Szybko okazuje się, że Jérémie był zauroczony zmarłym mężem Martine, gdy widzimy, jak z tęsknotą podziwia zdjęcie mężczyzny w kąpielówkach i prosi o negatyw, aby mógł zrobić kopię dla siebie.
Mizerykordia, jak na średniowieczny, krótki miecz przeznaczony do dobijania wrogów przystało, szybko wplątuje swoich bohaterów w zagadkę kryminalną z trupem na pierwszym planie. Policja zaczyna węszyć wokół Jérémiego, chłopak zaczyna coraz mocniej wpływać na lokalną społeczność, a jego najsilniejszą linią obrony okazuje się prowincjonalny ksiądz, który żywi wobec chłopaka silne pragnienie.
Po pierwsze przyznać muszę, że bardzo podoba mi się plastyka filmu. Reżyser jawi się tutaj jako ekspert w kreowaniu miejsca namacalnie wykluczonego poza ramy zachodniego świata. Wszystko to podkreśla parna, jesienna sceneria, nastrojowa i oszałamiająco piękna dzięki operatorce Claire Mathon i podkręconej przez jej poczucie estetyki palecie barw. Alian Guiraudie, reżyser Mizerykordii, jest mistrzowskim filmowcem i pod względem realizacyjnym film ten po prostu zachwyca.
Ale nie samymi oczyma człowiek żyje i warto również pochylić się nad tym, co swoim filmem Guiraudie chce nam przekazać. Jérémie bardziej niż człowiekiem jest fantomem, na którego swojego pragnienia projektują mieszkańcy wioski. Równie oszczędny co jego bohater, jest scenariusz. Nie ma nadmiernej ekspozycji ani retrospekcji wyjaśniających motywacje postaci, chociaż niektóre elementy i sentymenty z przeszłości powracają. Jednak oglądając film mamy poczucie, że każdy chce czegoś od Jérémiego lub chce, aby był dla nich czymś konkretnym. Wszystkie te pragnienia stoją ze sobą w konflikcie, podczas gdy Jérémie ma również swój własny plan, nieznany widzom.
Aktorzy mają za zadanie utrzymać motywacje swoich postaci w tajemnicy, ukrywając pewne rzeczy lub wyolbrzymiając inne. Pojawienie się Sébastiena Faglaina i Salomé Lopes jako lokalnych żandarmów jest cennym dodatkiem do i tak już perfekcyjnie dobranej obsady, ale skupienie ich postaci na wewnętrznych przekomarzaniach jest tylko kolejnym przykładem doskonałej kontroli scenariusza przez Guiraudie. Mizerykordia w jego rękach to świetny przykład gatunkowego drinka, którego wypijamy duszkiem bez kręcenia nosem.
Od kipiącego erotycznym napięciem, queerowego dramatu po smoliście czarną komedię, takie ramy gatunkowe chyba najlepiej oddają to, czym Mizerykordia jest. Ja jednak poleciłbym film wszystkim tym, którzy zachwycili się przed laty nową falą francuskiego horroru. Co prawda przemoc ukazana w filmie jest szczątkowa, ale zewsząd wydziera na nas ta dziwaczna, pełna niepokoju atmosfera, która śmiałym wzrokiem spogląda w kierunku genialnej, aczkolwiek bardziej dosadnej Kalwarii (2004) Fabrice Du Welza. Ale tytuł ten działa po prostu jako intrygujące studium ludzkiego zachowania, a to zawsze społecznie wartość dodana.
Oryginalny tytuł: Miséricorde
Produkcja: Francja/Hiszpania/Portugalia, 2024
Dystrybucja w Polsce: velvetspoon.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.