Każdy zna Tarantinowskie Bękarty wojny z 2009 roku. Film jest to absolutnie kultowy i w moim mniemaniu najlepsze, co Tarantino dał światu, tuż za Pulp Fiction (1994). O, jak to się ładnie mówi, postmodernistycznym stylu Tarantino mówi się za każdym razem, gdy ten namaści swoją publiczność kolejnym tytułem na ekranie kina, mało kto jednak faktycznie sięga do korzeni i ogląda te wszystkie rzeczy, o których Quentin z pasją opowiada w wywiadach. A nie trzeba wcale się przy tym natrudzić, bo często same tytuły są już ostateczną wskazówką.
The Inglorious Bastards z 1978 roku to sztandarowy przykład włoskiej eksplotacji wojennej, nakręconej przez mistrza plagiatu i taśmowej produkcji filmów, Enzo G. Castellariego. Mistrza plagiatu, bo reżyser ten pozwany został przez samego Spielberga za bezwstydne zerżnięcie z jego Szczęk (1975). Jeśli znacie film Tarantino, to wiecie mniej więcej, czego się spodziewać. To raczej taka chłopięca zabawa w wojnę, gdzie nasi bohaterowie dziarsko przedzierają się przez kolejne linie wroga, nie przejmując się czymś takim, jak groza czy realizm prawdziwego konfliktu zbrojnego.
Francja roku 1944 roku, grupa przestępców wojennych winnych różnych nikczemnych czynów zostaje skazana na śmierć i wpakowana do ciężarówki jadącej do obozu jenieckiego w Ardenach. Wśród nich są porucznik Yeager, który „pożyczył” sobie samolot, by odwiedzić dziewczynę, młody, tchórzliwy dezerter Berle, wąsaty złodziejaszek Colasanti, buntownik Tony i krzepki morderca Fred. W drodze do miejsca docelowego ratuje ich atak Luftwaffe. Przejmując kontrolę na grupą, Yeager sugeruje, aby pełen kolorytu zespół uciekł do Szwajcarii.
Po serii przygód, które obejmują infiltrację i likwidację niemieckiego oddziału czy pluskanie się w rzece z przypadkową grupą nagich fräulein, nasze Bękarty odkrywają, że niemiecki oddział, który nafaszerowali ołowiem, był w rzeczywistości grupą amerykańskich żołnierzy oddelegowanych do tajnej misji. Spotykając się z Ruchem Oporu i konfrontując się z nieco zirytowanym pułkownikiem Bucknerem, Yeager nie ma innego wyboru, jak tylko wzięcie na siebie nieskończonej misji. Ale zanim będą mogli zrealizować swój cel – pociąg pancerny przewożący prototypowe pociski V-2 – będą zmuszeni przeniknąć do nazistowskiej twierdzy, aby uratować jednego ze swoich ludzi.
Scenariusz autorstwa Sandro Continenza, Sergio Grieco, Romano Migliorini, Laury Toscano i Franco Marotta jest lekki i w przez większość czasu nie tłumaczy w żaden sposób rzeczy, które powinny mieć wpływ na fabułę filmu. Tak, jak choćby dość enigmatyczna przeszłość naszych głównych bohaterów. Jednak nawet z tą uwagą z mojej strony, przez którą postaciom brakuje nieco głębi, wszyscy oni są zabawni i naprawdę da się z nimi sympatyzować. Może nie mają swojej historii, ale za to posiadają wyraziste charaktery i naprawdę się do nich przywiązałem, szkoda więc było mi, gdy którychś z nich poległ na polu walki.
Jak w pierwszej grze z cyklu Call of Duty, nasi bohaterowie koszą kolejne fale niemieckich żołnierzy, nie tyle nie przeładowując broni, a nawet w niektórych przypadkach zupełnie do nich nie celując. Trudno jednak czepiać się takich absurdów, skoro jednym z głównych bohaterów jest Fred Williamson wypowiadający się o swojej misji jako lekarstwie na wszystkie wojny świata. Do tego cały film pełen jest naprawdę ekscytujących, podnoszących testosteron i ciśnienie akcji, które właśnie męską część widowni cofną do czasów, gdy biegało się po okolicznych krzakach z przypominającym karabin patykiem, strzelając do wyimaginowanych przeciwników.
W przeciwieństwie do większości włoskich filmów tego rodzaju ten opisywany tutaj nie jest przesadnie dosadny. Jest brutalnie, ale niezbyt krwawo, choć Castellari wykonuje świetną robotę z sekwencjami akcji, ponieważ te są zabawne i ekscytujące w swym przerysowaniu. Kiedy akurat po ekranie nie latają kule, czołgi i samoloty, Castellari nad wyraz dobrze radzi sobie ze swoimi postaciami i utrzymuje film w naprawdę satysfakcjonującym tempie. Wiadomo, jest to kino stojące wyżej niż taki Tiger Joe (1982), więc jak na włoskie standardy można powiedzieć, że jest nawet epicko!
Ogólnie rzecz biorąc, The Inglorious Bastards to naprawdę świetny film z niesamowitymi scenami akcji i kilkoma naprawdę zabawnymi momentami komediowymi. Jak zapewne wnioskujecie po tej recenzji, jest zupełnie inny niż film Tarantino, ale jest równie wart sprawdzenia i jestem pewien, że dla wielu fanatyków włoskiej eksploatacji okazać się może nawet jeszcze lepszy niż jego quasi remake. Jeśli kochasz kultowe kino lat 70., nie będziesz rozczarowany.
Oryginalny tytuł: Quel maledetto treno blindato
Produkcja: Włochy, 1978
Dystrybucja w Polsce: flixclassic.pl

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.