Warfare (2025)

Będąc z Wami szczery, nie jestem fanem kina wojennego. Ba! Uważam nawet, że komercjalizowanie czegoś tak przerażającego i szkodliwego, jak konflikt, jest czynem niegodziwym. Ale żyjemy w kapitalizmie, systemie, który lubuje się w bogaceniu na zbrodniach, z parszywym uśmiechem na twarzy wpajając toksyczne wzorce wraz z plastikowymi karabinami dla dzieciaków czy miniaturowymi czołgami do zabawy. Na szczęście mój pogląd zaczyna podzielać coraz więcej osób i szczerze wierzę, że Zachodnie społeczeństwa w końcu się zdemilitaryzują.

Wracając jednak do kina, zwykło się mówić, że każdy film traktujący o wojnie jest jej przeciwny. Z tym się nie zgodzę, bo jednak śmierć na polu walki, cała ta militarna otoczka i heroizm wciąż są fetyszyzowane przez mentalne dzieci zamknięte w ciałach dorosłych twórców. Na całe szczęście Alex Garland i Ray Mendoza to dojrzali emocjonalnie i intelektualnie faceci, którzy dali nam jeden z najlepszych, antywojennych i idąc dalej antyhollywoodzkich filmów ostatnich lat!

Ich wspólny projekt Warfare ukazuje dystopijną Amerykę rozdartą wewnętrznie przez brutalną politykę. A wszystko to w czasach, gdy moralność tego kraju w rzeczywistości nie różni się tak bardzo od tej przedstawionej w filmie. Powiedziałbym nawet, że początek drugiej prezydentury Donalda Trumpa jest symbolicznym punktem moralnego i takiego zwykłego, ludzkiego upadku praktycznie całego, pogrążonego w marazmie społeczeństwa amerykańskiego.

Wraz z teledyskiem Erica Prydza do Call on Me poznajemy grupę młodych, pełnych energii żołnierzy. Od Willa Poultera po Josepha Quinna, Charlesa Meltona, Noah Centineo, Michaela Gandolfiniego, Jarvisa, Connora i Woon-A-Tai. Zaraz po napatrzeniu się na spocone, jędrne pośladki nasi chłopcy przejmują małe mieszkanie i zakładają bazę obserwacyjną, obserwując wszystko, co może stanowić zagrożenie. Dla nich samych, dla amerykańskiej demokracji. Zagrożenie, które wkrótce poczują na własnej skórze.

Warfare dość szybko daje nam do zrozumienia, że nie jest kolejnym, sztampowym filmem wojennym. Na próżno szukać tutaj trywialnej historii, kipiącej od niewybrednych żartów czy braterskich więzi. Dialogi są, jak ja to nazwałem, „robocze”, pełne wojskowego żargonu i konkretnej terminologii. Bardzo wymowny jest tutaj początek, w którym jeden z mniej doświadczonych wojaków pozwala sobie na jakąś prywatę, by zostać szybko sprowadzonym do roli, jaką ma pełnić podczas tej konkretnej misji. W ogóle scenariusz korzysta z dialogu jako formy narracji dość oszczędnie.

Z tego, co czytałem, z początku Mendoza i Garland chcieli wziąć prawdziwych wojskowych i wykorzystać ich do opowiedzenia historii. Jednak przy tak krótkim czasie kręcenia i trudnościach natury czysto technicznej, postanowili na szybko przeprowadzić casting z zawodowymi aktorami. I zdecydowanie była to właściwa decyzja, bo gdyby poszli wedle pierwotnego planu, wątpiłbym, czy emocjonalny aspekt filmu działałby w ten sam sposób, co finalny, oddany nam efekt. Jest tu kilka bardzo emocjonalnych scen i choć w prawdziwych żołnierzach wciąż egzystuje przecież żywe doświadczenie, nie jestem pewien, czy mogliby oni dostarczyć nam to, co otrzymaliśmy. To właśnie fantastyczna gra aktorska sprawia, że film tak dobrze działa w warstwie emocjonalnej.

Z technicznego punktu widzenia Warfare jest po prostu genialne i myślę, że to głównie sprawka Garlanda. Efekty dźwiękowe sprawią, że poczujesz się, jakbyś został uwięziony z grupą SEAL w samym sercu akcji, a praca kamery jest tak autentyczna, jak to tylko możliwe. Film przenosi cię od roli widza do integralnego poczucia, że utknąłeś w tym domu z tymi facetami. To przerażające i dla wielu niewiarygodne, że w dobie wszechobecnego plastiku i sztuczności, kino wciąż to potrafi. Warfare utrzymuje widza na krawędzi fotela przez cały czas, jest brutalnie bezkompromisowy i dosłownie zapiera dech w piersiach. Czapka z głowy i padam do stóp twórcom.

Wydaje mi się, że Warfare osiąga cel, który nie udał się Garlandowi w przypadku Civil War (2024). W pewnym momencie dostajemy trwający prawie piętnaście minut koktajl dźwiękowy będący wyniszczającą miksturą strzałów, wybuchów, krzyków i histerii. Coś, co w poprzednim filmie zostało sprowadzone do teledyskowej, quasi-artystycznej buły, tutaj jest mięsiste, wręcz namacalne. I ja takie kino cenię sobie bardzo. Nie jest to horror, ale mogę szczerze powiedzieć, że przeżyłem doświadczenie mrożące krew w żyłach, wrzucające nas prosto w czeluści piekła. A tam, pośród ciszy zrezygnowania, roznosi się tylko krzyk przerażenia oraz bólu.

Oryginalny tytuł: Warfare

Produkcja: USA/Wielka Brytania, 2025

Dystrybucja w Polsce: primevideo.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *