
Nurt sasquatchploitation jest za oceanem dosyć mocno rozwinięty i ma bogate tradycje. Jak tylko okazało się, że można na takich filmach nieźle zarobić, obrazy o Bigfoocje zaczęły powstawać, jak grzyby po deszczu stając się nieodłącznym elementem mitu kryptydy oraz swoistym kulturalnym fenomenem i częścią amerykańskiego folkloru. Na ogół dzieła te niewiele się od siebie różnią.
W obecnych czasach przyjmują najczęściej formę found footage, czyli takich, w których grupa znajomych wyrusza do lasu, gdzie się gubią i są następnie stalkowani przez jakieś włochate stworzenie. Są to często produkcje niskobudżetowe i półamatorskie z kulejącym aktorstwem. Przede wszystkim są często nudne, ponieważ aby zapełnić półtorej godziny, twórcy zapychają fabułę scenami łażenia po lesie i monotonnymi dialogami. Tym bardziej warto zwrócić uwagę na obraz z 2019 roku pod tytułem Ape Canyon, stanowiący miłą odmianę od wspomnianych trendów.
Bohaterem filmu jest niejaki Cal (Jackson Trent). Jest to dość jeszcze młody mężczyzna, który sprawia sympatyczne wrażenie. Ma żonę oraz dwójkę dzieci. Pewnego dnia zjawia się u swojej siostry w pracy z nietypową propozycją. Chce bowiem udać się w okolice góry St. Helens, a dokładnie to do słynnego Ape Canyon.
Celem tej podróży ma być odnalezienie śladów egzystencji Wielkiej Stopy. Ape canyon zyskał bowiem swoją nazwę po rzekomym ataku grupy małpoludów na poszukiwaczy złota w 1924 roku. Siostra oczywiście nie jest chętna na taką eskapadę, lecz Calowi udaje się niejako podstępem namówić ją na wspólny wyjazd.
Zobacz cały film poniżej:
Ciężko powiedzieć, czy Ape Canyon zalicza się w pełni do nurtu sasquatchploitation. Problem polega na tym, że ani przez moment nie mamy tutaj Sasquatcha. A właściwie to mamy, lecz w formie animowanej. Sceny z jego udziałem posiadają taką właśnie formę, co łączy się zgrabnie z talentem rysowniczym głównego bohatera. Sekwencje te są całkiem udane i stanowią ciekawy dodatek do fabularnej treści. Inną różnicą jest fakt, iż Bigfoot nie jest tu ukazany jako zły i niebezpieczny potwór, który tylko czyha na niczego niespodziewających się biwakowiczów.
Wręcz przeciwnie, jest raczej istotą łagodną i poszukującą izolacji od świata zewnętrznego. Można powiedzieć, że posiada ludzką twarz, która wzbudza bardziej sympatię niż strach. Ponieważ jednak główna oś zdarzeń obraca się wokół mitycznego stworzenia i jest ono punktem wyjściowym akcji, to myślę, że spokojnie można jednak zakwalifikować film reżysera Joshuy Landa jako dzieło spod znaku Sasquatcha.
Tak naprawdę jest to jednak nie film o wielkim małpoludzie kryjącym się w leśnych ostępach, a o typowo ludzkich sprawach. Dlatego też określenie dramat obyczajowy będzie do niego pasować równie dobrze. Dzięki przyzwoitej grze aktorskiej, nutce humoru i profesjonalnej realizacji możemy uwierzyć w tę historię o trudnych relacjach rodzinnych.
Główny bohater musi poradzić sobie zarówno ze stratą bliskiej osoby, jak i własnej rodziny, a podróż w poszukiwaniu Bigfoota służy tu jako swoisty katalizator. Cel ten staje się dla niego obsesją, dla której jest gotów nawet złamać prawo. Walczy także z wizerunkiem nieudacznika i osoby nieodpowiedzialnej. Wszystkie te elementy ukazane są w sposób ujmujący i szczery, co sprawia, że kibicuje się bohaterom w ich misji. Ape Canyon posiada zatem silny rys humanitarny, będąc subtelnym spojrzeniem na wrażliwość i słabości ludzkiej natury.
Oryginalny tytuł: Ape Canyon
Produkcja: USA/2019
Dystrybucja w Polsce: BRAK

