Eddington (2025)

Oh, Ameryka. Kiedyś obiekt powszechnej fascynacji i kraina marzeń, dziś upadły kraj rządzony przez wybranego w wątpliwych wyborach faszystę, zapadający się pod ciężarem uwielbienia do toksycznie pojmowanej „wolności”. Społeczeństwo wychowane bez zdobyczy Rewolucji, bez świadomości państwa jako opiekuna i pozostawione same sobie wytworzyło własne DNA. A to oparte jest na przemocy, rasizmie i wszystkich tych absurdalnych poprawkach do Konstytucji, które ciągną je w bezdenną przepaść.

Polaryzacja postępuje na całym świecie, ale tam, za oceanem, jest jakby bardziej widoczna i zdecydowanie głośniejsza od wszystkich tych wystrzałów z karabinków AR15. Ari Aster, twórca kina przeze mnie bardzo ceniony, postanowił wbić ostry klin właśnie w to podzielone społeczeństwo między postępowych, dążących do równości i starających się ratować tonący okręt a konserwatystów sfrustrowanych tym, że ich świat nieuchronnie znika. Tak, nie da się oglądać Eddington bez bieżącego kontekstu politycznego.

Areną tej samo nakręcającej się wojny idei jest tytułowe miasteczko. Jest końcówka maja 2020 roku, czyli szczyt pandemii COVID-19. Skumulowana frustracja związana z obostrzeniami zderza się z oburzeniem po bestialskim zamordowaniu George’a Floyda przez białego policjanta w Minnesocie, co doprowadziło do globalnych wieców Black Lives Matter. Aster rozkoszuje się dyskomfortem, ponieważ wszyscy mieszkańcy Eddington zdają się czuć nieswojo. A przecież spadł na nich jeszcze przymusowy lockdown.

Jednak pomimo incydentów, mieszkańcy miasteczka w większości przestrzegają ograniczeń, nawet jeśli niekompetentny szeryf Joe Cross (Joaquin Phoenix) nie przepada za noszeniem maski. Po sprzeczce o noszenie maseczek w sklepie spożywczym Joe decyduje się kandydować na burmistrza, opierając swój program wyborczy na libertariańskim, mocno konserwatywnym prawie. Jego rywalem jest popularny liberał i starający się o reelekcję Ted Garcia (Pedro Pascal).

Konserwatyzm ma to do siebie, że nie stara się komunikować językiem faktów, a najbardziej żyzną glebę znajduje w tych wszystkich szalonych teoriach spiskowych, pseudonaukowych publikacjach i wśród samozwańczych zbawicieli świata. Gdyby Eddington zamienić na każde polskie, prowincjonalne miasteczko z „Kolonią” w nazwie, to historia kręciłaby się wokół kościoła, lokalnej bojówki patriotycznej i tych antynaukowych szurów z najciemniejszych piwnic internetu. W USA jest podobnie, tylko wszystkie te niezdolne do kolektywnej egzystencji jednostki mogą posiadać karabin maszynowy. No cóż, druga poprawka to coś, czego nigdy nie pojmę.

Aster stara się jak może, by jego film nie był tylko patrzydłem, a doświadczeniem. Doświadczeniem porównywalnym do scrollowania prawicowej przestrzeni mediów społecznościowych, na które każda myśląca szerszymi horyzontami osoba patrzy na równi z pobłażaniem, co strachem. I jak na informacyjny szum przystało, Eddington zalewa widza całą masą wątków, postaci, metafor i mrugnięć oka. Dla wielu taki natłok może nieść narracyjny ciężar, sprawiając nawet wrażenie, że to historia ciągnąca swój pierwszy akt w nieskończoność. Mi jednak takie łamańce schematów nie przeszkadzają i czułem się na pustyni Nowego Meksyku, paradoksalnie, jak ryba w wodzie.

Po prostu lubię patrzeć, jak ludzie pogrążają się w szaleństwie, a desperacja zaczyna pochłaniać od środka.  W przypadku Crossa wszystko nakręcają jego problemy małżeńskie i frustracje związane z nagłą zmianą życiowych planów. Aster idzie jeszcze dalej i w trzecim akcie łapie się tradycji westernu, serwując nam ekscytujące starcie w stylu W samo południe (1952), rozpętując na ulicach sennego miasteczka prawdziwe piekło. Phoenix, który ponownie łączy siły z Asterem po Bo się boi (2023), znakomicie sprawdza się w swojej roli. Ta początkowo może wydawać się nieco nudna, ale jego wątek z każdą minutą gęstnieje, serwując widowni iście filmowe „mięso”.

Nie będę ukrywał, że łasy jestem na takie prowokacyjne, odważne i szalone kino, a Ari obdarował mnie nim z nadwiązką. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w których do głosu dochodzi umierająca śmiercią naturalną prawica, a technokraci chcą kontrolować każdy skrawek naszego życia i przestrzeni, filmy takie jak Eddington są po prostu niezbędnym wentylem spuszczającym powietrze z przebodźcowanego odbiorcy. I naprawdę nie trzeba siedzieć głęboko w amerykańskiej polityce, by przedstawione przez Astera analogie przełożyć sobie na własne podwórko. W końcu największym aktem odwagi wobec ideologicznego przeciwnika nie jest ruszenie na niego z bronią, ale obśmianie i pokazanie, że tak naprawdę nie ma się czego bać.

Oryginalny tytuł: Eddington

Produkcja: USA/Finlandia, 2025

Dystrybucja w Polsce: uip.com.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *