James Frey „Milion małych kawałków”

Milion małych kawałków Jamesa Freya jest książką, która mnie po prostu rozszarpała. Strona za stroną, zdanie po zdaniu czułam się coraz bardziej zdewastowana. To mocne słowa, tak samo jak mocna jest ta lektura.

Niektóre książki zapamiętuje się za historię, inne za bohatera czy fabułę. Milion małych kawałków to zupełnie inne doznanie. Ta książka zostaje w ciele czytelnika. Ja czułam ją w gardle, w żołądku, w napiętych do granic możliwości mięśniach. Frey stworzył coś, czego nie można zaliczyć do „powieści do przyjemnego czytania”. Oj, na pewno nie. Jeżeli chcesz sięgnąć po coś, co pozwoli Ci się odprężyć po ciężkim tygodniu – w ogóle nie podchodź do tej książki. Milion małych kawałków to doświadczenie. Doświadczenie, które albo Cię zniszczy, albo stworzy na nowo…

Pierwsze strony to po prostu strzał w pysk. Na początku spotykamy się z obrazem człowieka upadłego, zniszczonego. Zdewastowanego. Wyrzucony z samolotu facet. Nieprzytomny. Skatowany. Półżywy. I na to wszystko wrzucony w realia odwyku – brutalne, surowe, bezlitosne. Ja po kilku stronach wiedziałam, że to nie będzie książka z radosną historią; Tu nie ma miejsca na literackie ozdobniki, na wygładzone dialogi czy piękne opisy. Frey ma – moim zdaniem – w tej książce doskonały styl. Doskonały na miarę tego doświadczenia. Szorstki, chropowaty, czasem raniący odbiorcę. Autor nie stosuje zbędnych tutaj znaków interpunkcyjnych, których oczekuje czytelnik z przyzwyczajenia. W książce brakuje także klasycznej narracji – to naprawdę wciąga do środka chaosu bohatera. Czytając miałam wrażenie, że siedzę w jego głowie i że kolejny zakręt, kolejna wyrwa mogą mnie czytelniczo zabić.

Autor książki „milion małych kawałków” – James Frey

Najbardziej w Milionie małych kawałków wstrząsnęła mną bezpośredniość opisu nieziemskiego cierpienia. Tu nie ma tłumaczenia, analizy. Nie ma zbędnego psychologizowania. James Frey po prostu uderza odbiorcę – wymiotami bohatera, krwią, połamanymi zębami, halucynacjami i wrzaskiem w głowie. Między tym całym brudem pojawia się… krystaliczna wrażliwość. Dialogi z innymi uzależnionymi. Spotkania, które są bardziej ludzkie od tych, z którymi sami mamy do czynienia na co dzień. Relacja z Leonardem – tak ojcowska, tak przepełniona czułością w świecie, w którym nie powinna ona nawet mieć prawa zaistnieć. I te momenty rozrywały moje serce chyba jeszcze bardziej, niż liczne opisy cierpienia – czy to fizycznego, czy psychicznego. Czego to mnie nauczyło? Że nawet w piekle ogień może zapalić się ponownie…

Czytając Miliony małych kawałków odniosłam bardzo osobliwe wrażenie – Frey nie stawiał lustra tylko przed bohaterem (czyli sobą, bo to powieść autobiograficzna, o czym zapomniałam wspomnieć). On postawił je przede mną samą. Sama byłam w podobnym położeniu, przyznam się na potrzeby tekstu. Byłam w podobnym bałaganie, poznałam to piekło na własnej skórze. Jednak to dzięki lekturze Miliona małych kawałków zaczęłam widzieć własne… pęknięcia. Tak naprawdę każdy jest od czegoś uzależniony. Każdy ma jakiś swój wypracowany mechanizm ucieczki, mechanizm zagłuszenia, sposób chowania się. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że ta książka wcale nie ma jednego bohatera. Ta książka jest o każdym z nas. O naszych „milionach kawałków” , które uparcie staramy się codziennie sklejać.

James Frey złapany przez policję przed odwykiem

Czy czytanie Miliona małych kawałków boli? Tak, boli. Boli, bo nie daje odbiorcy chwili oddechu. Nie ma może oczekiwanego momentu wytchnienia. Pojawia się gniew. Pojawia się frustracja. Jest zmęczenie. Jednak po jej skończeniu poczułam… pustkę. Serio. Pustkę. Siedziałam i nie wiedziałam, jak poradzić sobie z tym, co się we mnie wytworzyło. To naprawdę nie jest książka z konkretnym zamknięciem. Odbiorca nie dostaje na tacy szczęśliwego zakończenia. Właściwie to, jakie jest zakończenie Miliona małych kawałków zależy od czytelnika. Jego interpretacji czy nadinterpretacji. Finał zostawia odbiorcę w miejscu, w którym samemu trzeba podjąć decyzję: czy z miliona małych kawałków da się coś jeszcze posklejać…?

Milion małych kawałków nie jest książką do lubienia. I na pewno nikomu nie polecisz jej „dla przyjemności”. To jest książka bardziej do przeżywania i odbierania, niż zwykłego czytania. Ona rozdziera serce na kawałki. Zostawia z pytaniem: „co teraz zrobie?”.

Dla mnie? Jedna z najbardziej emocjonujących lektur, jakie kiedykolwiek miałam okazję przeczytać. Surowa, brutalna, cholernie niewygodna. I diabelnie prawdziwa. Może właśnie dlatego tak ważna…?

Cytat z początku książki „Milion małych kawałków”

Wydawnictwo: burdamedia.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *