Mrok, magia i piksele: podróż do czasów „Warcraft II”

Są takie dzieła popkultury, które zostają z nami na dłużej. Nie kończy się na jednym obejrzeniu, przeczytaniu, czy przejściu. Najczęściej jeden kontakt, to za mało, ponieważ dana pozycja dostarczyła nam tyle pozytywnych emocji, tyle frajdy, że trudno do niej nie wracać.

Dla mnie takim właśnie dziełem była gra komputerowa znana pod nazwą Warcraft. Na przestrzeni lat przechodziła ona różne zmiany, inkarnacje i odsłony, ale mnie interesuje konkretnie druga jej wersja z podtytułem Tides of Darkness. To ona właśnie zapadła mi jakoś najbardziej w pamięci i wspominam ją z mieszanką ekscytacji, niepewności, nostalgii oraz radości. Mało, która gra, zwłaszcza po latach, miała na mnie taki wpływ. Obecnie trudno mi się aż tak bardzo wkręcić w nowe tytuły, by całkowicie się w nich zatracić.

Warcraft 2 albo Tides of Darkness to jak się można domyślić kontynuacja pierwszej cześć. Fabuła przenosi nas do wymyślonego świata. Zamieszkany jest on przez ludzi, ale też elfy, krasnale i magów. Po tym, jak świat ten zostaje zaatakowany przez wrogie siły pod postacią hord orków, którzy znajdują sposób na przedostanie się przez między wymiarowy portal, ludzkie niedobitki uciekają przez morze do innego królestwa. Orkowie postanawiają zatem podbić również te ziemie. Chmary tych brutalnych stworzeń zalewają krainę, dokonując agresywnej inwazji. Mieszkańcy krainy muszą się bronić i organizują kontrofensywę. W grze mamy możliwość prowadzić obie strony konfliktu, ludzi i orków, co dodaje na pewno rozgrywce różnorodności, oferując różnorakie rozwiązania fabularne.

Warcraft 2 Loading Meme - Warcraft 2 Loading Gothic font - Discover & Share  GIFs

Produkt studia Blizzard można określić obecnie zdecydowanie mianem gry retro. Oczywiście z perspektywy czasu może ona sprawiać archaiczne wrażenie. Mam tu na myśli głównie oprawę graficzną. Ja jednak być może z racji wieku należę, do tych którym nie przeszkadzają piksele, co więcej odnajduje w nich jakąś jakość i przyjemność. Dostrzegam wartość w tych zielonych kanciastych połaciach, wypełnionych małymi kolorowymi, niejednokrotnie pociesznymi ludkami, które wykonują moje rozkazy za każdym kliknięciem myszki. Zielone plansze wprowadzają mnie w jakiś błogi stan spokoju, mimo tego, że wiem, że zaraz z tych krzaków może wyskoczyć jakaś wroga banda i zacząć zadawać mi obrażenia.

To właśnie między innymi to ciągle poczucie niepokoju oraz zagrożenia jest cechą, która kojarzy mi się z Warcraftem. Ludzie ponoć lubią się bać i tutaj też mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, kiedy to szybko musimy zbudować osadę, która będzie w stanie sama się obronić przed kolejnymi falami ataków. Potem gdy staniemy się już wystarczająco silni, sami przechodzimy do ofensywy. To my wtedy nękamy wroga atakami, by w końcu zniszczyć jego bazę w ostatecznej batalii.

Do dziś pamiętam ten dreszcz emocji, gdy dokonywało się kilkoma okrętami inwazji na wrogie ziemie, systematycznie niszcząc jego osadę, budynek po budynku. Można też było prowadzić wojnę podjazdową i przenikać za linię wroga jednym magiem zamieniając najgroźniejsze jednostki orków w świnie. To do dziś moje ulubione zaklęcie w jakiejkolwiek grze. A wszystko to prowadziło do ostatniej mapy, która z początku wydawała się nie do przejścia.

Największym atutem, gdy był balans poziomu trudności. Rozgrywka z momentami zdawała się bardzo trudna, ale z czasem jednak okazywała się możliwa do opanowania. Dawało to niesamowite poczucie satysfakcji, co jest jedną z chyba większych zalet jakiejkolwiek gry. Jeśli dodamy do tego sporą dawkę humoru w postaci charakterystycznych tekstów sterowanych bohaterów, to dostaniemy idealną rozrywkę na jesienne wieczory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *