
Od razu powiem, że omijam łukiem najszerszym wszelkie produkcje traktujące o prawdziwych, seryjnych mordercach. Największą awersję mam do tych, które produkuje Netflix, bo widzę w nich koniunkturę, zarabianie kasy na romantyzowaniu zbrodni i na grobach ofiar, realnych imion i nazwisk oraz prywatnych tragedii, jakie spadły na ich najbliższych. Dlatego też nie widziałem mega popularnego serialu o Dahmerze ani mu podobnych. Co zatem skłoniło mnie, aby po produkcję o Edzie Geinie sięgnąć?
Przede wszystkim dlatego, że z poziomu meta interesuje mnie bardzo, jak silny impakt w kulturze popularnej wywołały godne pogardy wyczyny Geina. Wiadomo Psychoza (1960), Teksańska masakra… (1974) czy Milczenie owiec (1991), ciężko jest taplać się w bagienku kina grozy bez świadomości, co feralnego dnia znaleźli funkcjonariusze policji na farmie w Wisconsin. I można powiedzieć, że właśnie ten popkulturowy wymiar tamtej tragedii interesuje twórców najbardziej.
Dla jednych to pewnie dobrze, bo zawsze dobrze jest komuś przypomnieć czy uświadomić istnienie wyżej wymienionych dzieł. Ja jednak sam oczekując tej właśnie popkulturowej przelotki przekonałem się, że niestety nie tędy droga i to, co finalnie wyszło z historii Geina to jakaś abominacja. Pozszywany potwór Frankensteina z różnych części ciała, co za analogia, które czasami nie pasują siebie bardziej, czasami mniej.
Omawiany tutaj serial przygląda się całej historii Eda Geina, od pierwszego, domniemanego morderstwa własnego brata po śmierć w ośrodku dla psychicznie niestabilnych. Nie jest to jednak w żadnym wypadku dokumentalna kronika czy rzetelna rekonstrukcja tamtych tragicznych wydarzeń, a raczej dość luźna reinterpretacja życia Geina, upudrowana, romantyczna i rzutująca na całą mapę współczesnej popkultury. W zasadzie to przez jej pryzmat widzimy dokonania Rzeźnika z Plainfield. Jest to na swój sposób ciekawa perspektywa, ale jak widać, trzeba potrafić w jej ramach się poruszać.
Wróćmy jednak głównego bohatera tej opowieści, Eda. Znałem jego historię już wcześniej, przesłuchałem dziesiątki podcastów i przeczytałem setki poświęconej jej artykułów. Wiem, że wcielający się w tę niełatwą rolę Charlie Hunnam starał się jak mógł i jest po prostu świetnym aktorem. Niestety jednak, prócz bardzo przypominającej prawdziwe oblicze Eda twarzy, Hunnam jest… no skrojony pod dzisiejsze czasy. To gość z idealnie wyrzeźbionym ciałem, modną fryzurą, dopasowanymi ciuchami i głosem, który chyba najbardziej stoi mi ością w gardle. Ja wiem, Gein pracował na roli, nie był najmniejszym facetem, ale też nie wydaje mi się, żeby osiągnął tak imponującą muskulaturę!
No i ten te głos, nie będę się rozwodził nad nimi zbyt wiele, bo w internecie po dwóch kliknięciach można sprawdzić, jak bardzo różni się on od tego, co zaprezentowano nam w serialu. Chodzi mi więc o to, że postać Geina zbudowana jest z takich klocków, które mogą zostać łatwo zdekodowane przez nawet mniej rozgarniętego widza i wykreować dość wąskie gardło emocji, jakie mam wobec niego odczuwać. Nie znam za dobrze twórczości pana Murphy’ego, ale po tym serialu jestem w stanie stwierdzić, że wziął on sobie za życiowy cel kreować prawdziwych seryjnych morderców i różnych zbrodniarzy na współczesne gwiazdy popkultury, które raczej chcemy przytulać i podziwiać, nie zaś potępiać. Wszystko to podsycają problemy psychiczne głównego bohatera, które zobrazowane są jak w jakiejś kreskówce z lat 90. Taki to głęboki serial.
Tak samo, jak głębokie są jego refleksje na temat piętna, jakie zbrodnie Geina odcisnęły na całym społeczeństwie i w sumie wyczuwalne są nawet dziś. Już pomijam te wszystkie godzące w godność prawdziwych ludzi i twórców przeinaczenia, bo zasługują one na osobną, pełnoprawną wyliczankę. To, co mnie chyba bolało najbardziej, to cały odcinek praktycznie poświęcony temu, jak to bohaterski Ed Gein pomógł ująć nieuchwytnego Teda Bundy’ego. W kosz cała praca śledczych, w kosz analizy policyjnych psychologów i zeznania świadków, to jak jakieś pokręcone uniwersum komiksowe, gdzie zamiast superbohaterów są potwory z naszego świata.
Wiem, że nie wygląda to, jak recenzja, a raczej wylew hejtu na cały konspekt serialu, ale widząc takie coś, nóż mi się w kieszeni otwiera. Ani Ed Gein, ani Dahmer, ani każdy inny człowiek, który dopuszcza się tak bestialskiego czynu wobec innej istoty żywiej, nie zasługuje na gloryfikację. Nie chcę w przestrzeni publicznej upupiania tytułowych potworów, nie chcę im współczuć ani widzieć w nich ofiary. Takie rzeczy zostawmy psychologom i psychiatrom kryminalnym, bo w prostej linii zmierzamy do tego, że jednym tchem obok Jokera dzieciaki będą wymieniały Geina jako swojego ulubionego antybohatera. W sumie myślę, że w to Halloween niejedna amerykańska matka usłyszy „mamo, zrób mi fryzurę na Eda”.
Oryginalny tytuł: Monster: The Ed Gein Story
Produkcja: USA, 2025
Dystrybucja w Polsce: netflix.com

Życiowy przegryw, który swoje kompleksy leczy wylewaniem żalu w internecie. Nie zawsze obiektywnie, ale za to szczerze.
