Przemoc, seks i ciągłe kombinacje – o kinie eksploatacji słów kilka

Aby mówić o kinie eksploatacji, należy uświadomić sobie jedno. Tytuł ten nie definiuje żadnego konkretnego gatunku filmowego, a raczej sposób produkcji. Filmy spod znaku exploitation są tanie i przynoszą zysk, po prostu. Często również jest to zasługa wykorzystywania sprawdzonych schematów kina gatunku. Dlatego też twórcy kina eksploatacji najchętniej sięgali po horrory, erotykę, sztuki walki czy motocykle. Po trzecie, kino to oferuje doznania, jakich ciężko szukać w głównym nurcie. Nie ma tutaj tematu tabu, kanibalizm, przemoc wobec kobiet czy wyśmiewanie drażliwych stereotypów są na porządku dziennym. Dlatego też exploitation trafia do największej demograficznie grupy wiekowej, ludzi w wieku od 15 do 25 lat.

W dokumentalnym filmie American Grindhouse (2010), pada stwierdzenie, że filmy eksploatacji są tak stare, jak kino w ogóle. Jeśli nad tym pomyśleć, dojdziemy do wniosku, że pierwszą rzeczą, jakiej pragnęła dziewicza widownia, było oglądanie na ekranie innych ludzi. Na drugim miejscu był seks. Dopiero Willowi Haysowi udało się nieco utemperować pionierskich twórców, tworząc pierwsze kodeksy moralnych standardów, które obowiązywały w przemyśle filmowym.

Jednak i wprowadzone restrykcje nie mogły na stale wyeliminować z obiegu filmów eksploatacji. Te zeszły do podziemia, stając się jeszcze bardziej pociągającymi dla widowni. Wtedy też powstało jasna granica, która dzieliła kina głównego nurtu, od właśnie eksploatacji oraz fenomen oglądania undergroundowych filmów w ponurych, często na szybko zbudowanych salach kinowych. A od tego miejsca niedaleka droga do pokazów grindhouse!

„Sex Madness” (1938), reż. Dawin Esper

Pojawienie się gdzieś na uboczu całkiem nowej drogi rozwoju kina wypełniło pewną lulkę, jaką przemysł filmowy pozostawił po 1910 roku. Kiedy Hollywood desperacko próbowało podreperować swój wizerunek, względem wspomnianych już standardów moralnych, studia takie jak Universal i Triangle przestały kręcić filmy o z wątkami erotyki i poruszające temat handlu białymi niewolnikami – tak, ten ostatni naprawdę istniał i możemy go zobaczyć w filmie Traffic in Souls (1913). W latach 30. powszechne już było przekonanie, że seks, homoseksualizm, narkotyki oraz „krzyżowanie ras” są wątkami nieporuszanymi w kinie.

Dlatego też szybko znalazły się osoby, które idąc na przekór tym wszystkim wytycznym, zaczęły zarabiać niemałe pieniądze. Pod przykrywą filmów edukacyjnych, twórcy faszerowali swe obrazy erotyką czy narkotykami, promując je krzykliwymi plakatami, które wręcz wołały do widza swoimi sloganami. I choć filmy te przynosiły pieniądze, wszelkie agencje rządowe starały się kontrolować rynek. W drugiej dekadzie XX wieku czasopisma branżowe zupełnie pomijały temat kina będącego poza głównym nurtem. Jednak autocenzura była w rzeczywistości opłacalna, w końcu taki film trafiał do najszerszej grupy odbiorców.

Warto również wiedzieć, że piractwo nie jest jedynie wytworem naszych czasów, a istniało praktycznie od początku kina. Niektórzy twórcy dosłownie przerabiali w studiu montażowym filmy swoich popularniejszych kolegów, nadając im nowe tytuły i sprzedając jako swoje. Kino z czasem stawało się rozrywką coraz bardziej wyrafinowaną, więc chciwi i przebiegli „twórcy” nie byli lubiani zarówno wśród krytyków, jak i publiczności. Jednak to właśnie oni najczęściej stawiali milowe kroki, za którymi później podążała cała branża.

Fotos promujący „Bare Knees” (1928), reż. Erle C. Kenton

Ta nieprzychylność głównego nurtu wymusiła również znalezienie alternatywnych sposobów dystrybucji tychże filmów. Bez dostępu do rozległej sieci kin, na którym łapę trzymały największe studia filmowe, eksploatacja nie mogła pozwolić sobie na skoordynowane premiery w całym kraju. Zamiast wysyłać jednocześnie setki odbitek filmu do różnych kin, dystrybutorzy ograniczali ilość kopii, jeżdżąc z nimi dokładnie zaplanowaną trasą po amerykańskich metropoliach i prowincjach.

Filmy „niezależne” często grane były w prywatnych domach lub pustostanach naprędce przemeblowanych na sale kinowe. Najczęściej zlokalizowane na głównych arteriach małych miasteczek „kina” zyskały przydomek „Main Street”, cechując się wątpliwej jakości wyposażeniem, złym staniem utrzymania i oferujące rozrywkę dla wąskiego grona odbiorców. Wiele z takich przybytków było bardziej knajpami, w których lał się alkohol, niż rozumianymi dzisiaj miejscami pokazów filmów.

Wiele z filmów eksploatacji zasługiwało na granie w bardziej „eleganckich” miejscach. Jednak ogólnie rzecz biorąc, większość z obrazów scaliła się jakościowo z miejscem ich wyświetlania. Główne studia (np. MGM/Loew’s, 20th Century-Fox, Paramount/Publix, RKO, M-G-M i Warner Bros.) posiadały własne sieci kin na terenie całego kraju, więc wszystkie zyski z premier zostawały w korporacyjnej rodzinie. Dlatego też mniejsze studia musiały się liczyć z tym, że największe filmowe hity trafiały do ich repertuaru długo po tym, jak wyświetlone zostały w należących do wytwórni kinach. Nietrudno domyślić się, że film znany już od kilku miesięcy nie stanie się ponownie kasowym tytułem.

Bitwa o dominację na kinowych salach i ogólne praktyki stosowane przez strony konfliktu dotarły do Kongresu, gdzie w 1932 r. Senator stanu Iowa Smith W. Brookhart ze złością zauważył: „Metody konkurencji stosowane do wypędzania niezależnych kin stanowią jeden z najbardziej szokujących rozdziałów w annałach amerykańskiego biznesu”. Dopiero 20 lipca 1938 r. postawiono formalne zarzuty Wielkiej Piątce przez Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych.

Kino eksploatacji figurowało zatem gdzieś w cieniu, blokowane i nielubiane przez główny nurt. Niektórzy nawet pozwalali na niezbędne w obejściu cenzury cięcia swoich filmów, podczas gdy inni rozprowadzali swe dzieła w całkowitym podziemiu. Tak naprawdę dopiero w latach 50. nastąpiło stopniowe przejmowanie przez kino głównego nurtów tematów, dotąd podejmowanych głównie przez nisze. Egzekwowanie Kodeksu Haysa minęło i nagle filmy eksploatacyjne miały konkurencję ze strony kino mainstreamowe.

„Tramwaj zwany pożądaniem” (1951), reż. Elia Kazan

Przemoc i seksualność w filmach eksploatacyjnych zaczęły wzrastać na sile, aby sprostać wymaganiom coraz to bardziej złaknionej kontrowersji publiczności. Produkcja filmowa stała się też ogólnie bardziej dostępna. Nagle każdy, kto ma kamerę, marzenie, wiadro czerwonej farby i trochę pieniędzy, mógł wyreżyserować film eksploatacyjny. Witamy w połowie XX wieku!

Filmy te zawędrowały w stronę gdzie graficzna przemoc i gore stały się standardową praktyką. Widownia miała wręcz wrażenie, że bierze udział w konkursie na najbardziej obrzydliwy film. Celem było zaszokowanie publiczności i zarobienie pieniędzy. Im bardziej oburzający, tym lepiej. To nie znaczy, że filmy eksploatacyjne pozbawione są głębi i kontekstu. Znajdowały się pod wpływem czynników zewnętrznych, takich jak rewolucja seksualna, kontrkultura i ruch na rzecz praw obywatelskich. Filmy blaxploitation były jednymi z pierwszych filmów nakręconych dla czarnej widowni. Reżyserzy uznali, że czarna publiczność miejska pragnęła czarnych bohaterów kinowy i im ich dali. Filmy eksploatacyjne były również jednymi z pierwszych filmów, pokazujących związki tej samej płci na ekranie. Choć były one równie tanie i nie do końca udane warsztatowo, jak Chained Girls (1965), stały się jedynymi miejscami, w których osoby LGBT (w szczególności lesbijki) mogły zobaczyć ludzi takich jak one same.

A jednak wpływ kina eksploatacji zaczął słabnąć po latach 70. Kino głównego nurtu zaczęło otwarcie zapożyczać wiele elementów z tego nurtu, które uczyniły go tak popularnym. Do tego filmy głównego nurtu miały większy budżet i więcej pieniędzy na kampanię reklamową niż mniejsi konkurenci. Narodziny przemysłu pornograficznego zaszkodziły również przemysłowi filmowemu opartemu na eksploatacji. Widzowie nie musieli już polegać na filmach eksploatacyjnych, aby zobaczyć seksualność na ekranie. Włączenie horroru jako gatunku do głównego nurtu sprawiło, że przemoc zyskała jeszcze większy poklask wśród widowni. Ale czy to oznacza, że ​​wyzysk zniknął? Przeciwnie. Teraz, bardziej niż kiedykolwiek, widzowie mieli łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju okropnych, zachwycających, obrzydliwych i cholernie seksownych rzeczy.

„Slaughter” (1972), reż. Jack Starrett

Ogóle blaxploitation to z pewnością jedna z najbardziej popularnych odnóg kina eksploatacji. Większość ludzi wie o filmach takich jak Shaft (1971) i Foxy Brown (1974). Pod wieloma względami filmy te odzwierciedlały nową erę kręcenia filmów, która zaczęła brać sobie do serca Ruch Praw Obywatelskich. Filmowcy zaczęli poważnie traktować afroamerykańską publiczność. Zaczęli kierować do nich filmy i tworzyć afroamerykańskich bohaterów z myślą o wykorzystaniu tego nowego rynku. Oczywiście, filmy te z biegiem czasu robiły się coraz to głupsze i głupsze, aż dotarły do ​​punktu, w którym świat ujrzał Blacula (1972).

Z drugiej strony, kino to dało nam coś takiego jak naziploitation, przez większość ludzi uznany za absolutnie najbardziej obraźliwy nurt filmowy. Produkcjom tym udaje się seksualizować nazistowski reżim i zmienić Holocaust w fantazję BDSM. Choć były obraźliwe, filmy zarabiały pieniądze. Nie należy lekceważyć pragnienia publiczności tego, co obrzydliwe, seksualne i makabryczne. Najbardziej znanym filmem nazistowskim jest prawdopodobnie Elza – Wilczyca SS (1975), który przedstawia perwersyjne akty przemocy w nazistowskim obozie koncentracyjnym.

Język wokół filmów eksploatacyjnych jest często skomplikowany. Eksploatacja nie jest synonimem słowa grindhouse, choć często używa się go zamiennie. Grindhouse odnosi się do kin, w których filmy są wyświetlane przez cały dzień i całą noc. Nie wszystkie z tych kin pokazywały filmy eksploatacji, jednak większość właśnie na nie się decydowała.  Niskie ceny biletów i długie godziny seansów sprawiły, że stały się popularnymi miejscami dla przestępczości i nielegalnej działalności. Fakt, że często pokazywano filmy eksploatacyjne, sprawił, że stały się one domem dla ludzi z peryferii społeczeństwa i maniaków. Exploitation różni się też od pokazów „midnight”. Kultowe klasyki grano w kinach o północy, często przez długie miesiące, czyniąc z nich słusznie lub nie, prawdziwe klasyki. Takimi produkcjami, które zyskały popularność seansami granymi „o północy” są min. El Topo (1970), The Rocky Horror Picture Show (1975) i Eraserhead (1977). Większość filmów eksploatacyjnych nigdy nie osiągnęła statusu kultowego filmów z pokazu „midnight”.

Projekt „Grindhouse” (2007), reż. Robert Rodriguez, Quentin Tarantino

Prawdziwym duchem kina eksploatacji jest zatem chęć szybkiego zarobienia pieniędzy. Filmy eksploatacyjne są wspaniałe, ponieważ nie udają niczego, czym nie są. Są tworzone na okropnych scenariuszach, B-klasowymi aktorami i niskimi budżetami. Obraz jest ziarnisty nie dlatego, że to fajnie wygląda, ale dlatego, że kamery były słabe, a taśma filmowa tania. Filmy eksploatacyjne od dawna służą jako kanarki w kopalni. Ich twórcy są pierwszymi, którzy wychwytują trendy i pierwsi, którzy je zabijają i przechodzą do następnej wielkiej rzeczy. Powstają tak szybko, że potrafią uchwycić chwile w czasie, jak żaden inny film. Filmy eksploatacyjne wykorzystywały trendy, kontrowersje i ruchy społeczne na długo przed powstaniem memów.

Kino exploitation powróciło w przeciągu ostatnich dziesięciu lat dzięki temu, że twórcy tacy jak Quentin Tarantino dostał budżet i wolną rękę. Tarantino jest dzieckiem kina eksploatacji, który nadał swoim filmom styl i estetykę grindhouse’u. Film Jackie Brown z 1997 roku był wiernym hołdem dla blaxploitation. Eksploatację i estetykę grindhouse możemy zobaczyć także w filmach Roba Zombiego, Roberta Rodrigueza i Jasona Eisenera. Filmy takie jak Hobo with a Shotgun (2011) i Grindhouse (2007) pokazują nieustającą popularność hołdowaniu eksploatacji. Filmy takie jak Sharknado (2013) udowadniają, że widzowie wciąż mają upodobanie do złego smaku. Czy zatem exploitation stało się głównym nurtem?

Może nie powinniśmy iść aż tak daleko. Nikt nie może rościć sobie prawa własności do filmów eksploatacji. Ironicznie brzmiąca eksploatacja filmów eksploatacji może być po prostu częścią rosnącego „mainstreamingu” tradycyjnej kultury. Mamy teraz większy dostęp do wczesnych dzieł filmowych niż kiedykolwiek wcześniej. Rosnąca popularność, nostalgiczna wartość i wzrastające zainteresowanie akademickie skłoniły reżyserów do stosowania estetyki grindhouse. Ostatecznie filmy eksploatacji nie powstały jako sztuka wysoka. To kiepskie filmy, które powstały, by zarabiać pieniądze. Więc jeśli mainstreamowe kino podchwytuje ich sukcesy, niech tak będzie. Maczeta zabija (2013) to kolejny przykład tego zjawiska i jeśli zainteresuje ludzi historią filmu eksploatacyjnego, to będzie to tylko rzecz dodana.

„Mistress of the Apes” (1979), reż. Larry Buchanan

Źródło: Forbidden Fruit – The Golden Age of the Exploitation Film/Film History An International Journal – This Issue Exploitation Film

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *