Chłopaki z Południa – czym jest nurt hixploitation?

Życie jest tak skomplikowane, że nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby wszystko nagle runęło i przetrwali tylko ci, którzy potrafią. Ja mam bzika na punkcie przetrwania. Podejrzewam, że większość ludzi w ogóle się nad tym nie zastanawia. W razie katastrofy może będą jęczeć i rozpaczać, może wpadną w dziki szał, choć wydaje mi się, że najchętniej z miejsca się poddadzą i będą biernie czekać na śmierć.

– James Dickey, Wybawienie

Wśród całej kulturowej spuścizny, jaką dziś oferuje nam kino eksploatacji powstałe na przestrzeni poprzedniego wieku, najbardziej ponętnym jest dla mnie nurt hixploitation. W tym jakże pojemnym terminie mieści się wiele pomniejszych szufladek, pozwalających zapaleńcom i badaczom katalogować sobie poszczególne tytuły. Wszak produkcje opierające się na stereotypie mieszkańców i estetyce południowych pustkowi Stanów Zjednoczonych można nazwać Southern Gothic – choć ten termin stanowi kolejną, pojemną niszę, a te osadzone na bagnach Florydy czy Nowego Orleanu określa się mianem Bayou – od nazwy podmokłej delty rzeki Missisipi. Ogólnie jednak nurt hixploitation oznacza przeszczepienie na ekran stereotypów dotyczących amerykańskich „rednecków”, ludzi z obszarów ubogich lub takich, którzy z różnych względów wybrali życie w dziczy.

Nie ma się co kłócić, nurt hixploitation powiela wiele krzywdzących stereotypów, czyniąc z mieszkańców teksańskich rancz czy małych enklaw w Appalachach odczłowieczone, psychopatyczne bestie. To filmy dla wybranych kinomanów, choć wydaje mi się, że dla ludzi mieszkających poza Stanami Zjednoczonymi, stanowią one wręcz ostrzeżenie przed eksploracją tego kraju. Bo jak zauważa filmoznawca Carol Clover w swojej książce Men, Women, and Chain Saws: Gender in the Modern Horror Film, dla kina eksploatacji wycieczka z miasta na wieś stanowi współczesną metaforę baśniowej podróży z wioski do ciemnego lasu.

Amerykańskie odludzie i peryferia stanowią krainę pozbawioną praw, moralności i władają nią pierwotne instynkty. Aby przetrwać trzeba zabić, a mięso – nawet ludzkie – stanowi najlepsze źródło białka. Oczywiście, kino eksploatacji stosuje formę wyolbrzymienia, podkręcając wszystkie kulturowe przywary wsi do absurdu. Dla przybywających „do lasu” mieszczuchów kraina ta stanowi swoiste panaceum na wszystkie grzechy miasta, moralne czy ekonomiczne. Przepaść kulturowa miedzy „redneckami” a „miastowymi” jest tak wielka, że nie ma w niej miejsca na dialog – ten stanowi raczej odstępstwo od reguły – tylko na praktycznie natychmiastową walkę.

Henry Silva z kolegami wita turystów. „Trapped” (1982), reż. William Fruet. Fot. releasehive.com

Dlatego też wiele filmów poruszających temat tej walki zaczyna się od pozornie błahej „przepychanki” obu grup, której eskalację stanowi później główna część historii. Najczęściej ma to miejsce w przydrożnym barze czy wielobranżowym sklepie – jak choćby w Uwolnieniu (1972) czy Myśliwskiej krwi (1986) – które w kinie hixploitation stanowią ostatni „cywilizowany” przystanek w drodze do jądra ciemności. Później jest już tylko las, pustynia czy góry, miejsce, w którym nie znajdziemy automatów z coca-colą a zardzewiałą beczkę.

Autochtoniczni mieszkańcy podejmują się walki z różnych względów, czują się zagrożeni (np. budową drogi wyznaczonej przez „dziedziczne” tereny jak w God’s Bloody Acre (1975)), napędzani prywatną wendettą (Rituals (1977)) czy nieposkromioną rządzą seksualną lub czystym, zwyrodniałym popędem do mordu (większość filmów Herschella Gordona Lewis’a). Czasami morderczy szał był wypadkową wielu czynników, które charakteryzowały konkretny okres i szerokość geograficzną. W kultowej Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną (1974) Tobe’a Hoppera do brutalnych aktów kanibalizmu zmusza teksańską rodzinę sytuacja ekonomiczna. W kraju, nad którym wciąż wisi krwawe widmo Wietnamu, następuje nieubłagana mechanizacja przemysłu. Proces ten uderza w ustanowiony na prowincji porządek, zastępując wykonywane dotychczas czynności zdobyczami technologii. Dlatego też zwyrodniała rodzina z potężnym Leatherfacem na czele używa przeciwko mieszczuchom pił mechanicznych, młotków i rzeźnickich haków – codziennych narzędzi ich pracy.

Sam kanibalizm stanowi tak mocne tabu wszystkich społeczeństw, że amerykańscy filmowcy chętnie przeszczepiali je na pobliską wieś. Oczywiście, akty kanibalizmu zdarzały się naprawdę, jednak były to przypadki incydentalne, jak choćby sprawa „Wampira z Sacramento” z 1977 roku. Nigdy jednak uczta na ludzkim ciele nie przybierała takich rozmiarów, jak ukazywali to twórcy – znów przypomnę tutaj radosną twórczość Herschella Gordona Lewis’a na czele z jego Dwoma tysiącami maniaków (1964). Dzisiaj kanibalizm w kinie grozy wpisany jest w krajobraz południa Stanów Zjednoczonych tak mocno, jak picie wódki w krajach byłego Bloku Wschodniego. Za sprawą takich filmów jak Wzgórza mają oczy (1977) czy serii Droga bez powrotu (2003) wizerunek mieszkańca odciętej od świata wsi uległ dosłownej deformacji, przez co nie można mówić tutaj już do końca o kanibalizmie, skoro do czynienia mamy z potworami w całym tego słowa znaczeniu.

„Podano do stołu!”. „Teksańska masakra piłą mechaniczną” (1974), reż. Tobe Hopper. Fot. deviantart.com

Południowe pustkowia to również podatny grunt dla mniej lub bardziej fikcyjnych kultów religijnych, będących scenariuszowym wytrychem dla wszystkich tych brutalnych, nierzadko seksualnych aktów przemocy. To również symboliczne starcie dobra ze złem, postępowej cywilizacji opartej na hedonizmie z wyznającymi jakiś pierwotny byt czy nawet samego Szatana „wieśniakami”. W nakręconym przez Johna Russo Midnight (1982) zagrożenie dla uciekającej z domu bohaterki stanowi dosłownie sekta wiejskich satanistów. Kiedy indziej potrzeby duchowe mieszkańców małego miasteczka zaspokaja prastare, indiańskie bóstwo, czego najlepszym przykładem są nakręcone na podstawie opowiadania Stephena Kinga Dzieci kukurydzy (1984).

Ale amerykańska prowincja to również kraina konserwatywna, często praktykująca wzorem swoich kolonialnych przodków. Tak portretowana przez kino eksploatacji religia stanowi jej wypaczenie, nagięcie luźno spisanych zasad do tłumaczenia sobie znoju przetrwania w dziczy. Prosty kodeks kar za złamanie tabu – najczęściej związanych z seksualnością – stanowi dla filmowego rednecka o życiu bądź śmierci. Dlatego też często katalizatorem klasowej wojny staje się niepowstrzymanie pociągu seksualnego jurnych mężczyzn wobec przyjezdnych, często przesadnie urodziwych dziewczyn.

Właśnie to stanowi oś fabuły zapomnianego, a emitowanego w naszej telewizji filmu Krwawa gra z 1990. To historia grupy cheerleaderek, które lądują wraz ze swoją drużyną gdzieś w odseparowanej od świata leśną głuszą zapadłej mieścinie. Widok wysportowanych, skąpo ubranych i pięknych dziewczyn sprawia, że hormony męskiej części lokalnej społeczności zaczynają buzować. Łatwo domyślić się, że taka zabawa szybko przybierze dramatyczne środki, a dziewczyny zmuszone początkowo do ucieczki w las staną do walki z brudnymi, spoconymi samcami. Sam motyw rednecka okazującego akt miłosierdzia z powodu uczuć jakimi obdarzył niedoszłą ofiarę jest częsty i przypomina on zakochanego w Ann Darrow King Konga.

Dziewczyny biorą sprawy w swoje ręce. „Krwawa gra” (1990), reż. Tanya Rosenberg. Fot. vinegarsyndrome.com

Stereotypowy mieszkaniec amerykańskiej wsi często nosi poważne znamiona pewnego upośledzenia emocjonalno-sekusalnego, widzimy to choćby już w klasycznej Psychozie (1960) Alfreda Hitchcocka. Podczas gdy mieszkańcy miasta cechują się raczej rozwiązłością, rednecki żyją nieustannie krępowani przez kajdany narzuconego celibatu. Czasami eskaluje to w akty homoerotycznej dominacji pojmanych mieszczuchów, vide wspominane Uwolnienie (1972), jednak często nosi znamiona gwałtu, napaści w celu zaspokojenia swojej żądzy, czego doskonałym przykładem jest Pluję na twój grób (1978).

Patrząc przez pryzmat kina hixploitation, amerykańska prowincja jawi się jako istne piekło na Ziemi, cytowana wcześniej „kraina z mrocznej baśni”. Oczywiście, nurt ten składa się nie tylko z takiego przedstawienia Południa, ponieważ w swej pojemności zawiera również wiele rubasznych komedyjek, filmów erotycznych, a nawet przygodowych produkcji dla całej rodziny. Dzisiaj mit ten nie cieszy się już taką popularnością, schodząc raczej do kinematograficznego podziemia lub, jak w przypadku fantastycznych Porąbanych (2010), zaczyna bawić się formułą, zmieniając ją tak, by wyśmiać krzywdzący stereotyp.

Jest w prowincji jednak dużo romantyzmu, potęgowanego bliskością z naturą, jej często surowym pięknem i prostotą dnia codziennego. To świat leżący „za płotem”, a jednak tak daleki i niezrozumiały dla mieszkańców metropolii. Dlatego też, kiedy straszyć nas przestały zamieszkujące gotyckie zamczyska wampiry czy starożytne mumie, potwory przybrały ludzkie twarze – patrząc na Teksańską masakrę zrobiły to dosłownie! – i osiadły na wsi. Z dala od zgiełku, nieustannego pędu mogły w spokoju kontynuować swoje polowanie. A my, ze swoich ciepłych apartamentów i podmiejskich domków mogliśmy z całą ekscytacją na to patrzeć.

Źródło:

Men, Women, and Chain Saws Gender in the Modern Horror Film, Carol Clover/

Hick Flicks: The Rise and Fall of Redneck Cinema, Scott van Doviak/

Hillbilly Hustle: The Thin Line Between Hillybilly Sexploitation and Blaxploitation in Trash Cinema, Amy Abugo Ongiri

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *