The Girl from Rio (1969)

Jesus Franco to postać bez mała zagadkowa. Hiszpański reżyser mający na koncie niezliczoną ilość filmów jest twardym orzechem do zgryzienia dla krytyków i kinomanów. Nikt dokładnie nie wie, ile nakręcił obrazów, które wydawane były w wielu różnych wersjach i pod wieloma różnymi tytułami. Jego twórczość jest wręcz niemożliwa do określenia, do skategoryzowania.

Mocno zakorzeniony w branży kina eksploatacji, podejmował się wielu gatunków, zaczynając od horroru, surrealistycznych erotyków, kina więziennego, przygodowego, na krwawych horrorach kończąc. Bywało, że kręcił dwa filmy jednocześnie, by w ciągu roku tworzyć ich nawet pół tuzina w szczytowym punkcie swojej kariery.

The Girl from Rio (1969) znany również jako Mothers of America lub Future Women, to szalona szpiegowska pulpa na temat odwiecznej wojny płci, sprawnie zmieszana z kinem przygodowym ze szczyptą science-fiction. Amerykanin Jeff Sutton przylatuje do Rio de Janeiro z walizką, w której upchane jest 10 milionów dolarów. Smaka na ową kasę ma niejaki Sir Masius, miejscowy magnat, który pławi się w luksusie wraz ze swą śliczną, młodą kochanką.

Niespodziewanie Sutton zostaje uprowadzony i trafia do tajemniczego miasta Femina, które zamieszkują jedynie kobiety. Władcą Feminy jest Sununda, atrakcyjna i autorytatywna piękność, która zwabia do swej siedziby majętnych i wpływowych ludzi, by ostatecznie ograbiać ich z wszelkich kosztowności i majątku. Sutton ma jednak zadanie specjalne – ma uwolnić z rąk Sunundy młodą dziewczynę, Ullę. To właśnie jej ojciec wysłał Suttona z misją ratunkową. Jak poradzi sobie nasz amerykański biedaczyna pośród całej armii atrakcyjnych mieszkanek Feminy?

Tak się zastanawiam, czy przypadkiem Juliusz Machulski nie miał styczności z filmem Franco, zanim nakręcił Seksmisję (1983)? Sam pomysł scenerii miasta zamieszkanego tylko przez kobiety, które wydają się być niezależne zupełnie od mężczyzn, daje wiele do myślenia. Mieszkanki Feminy tworzą wyspecjalizowaną armię, szkoloną taktycznie w celach wojskowych oraz psychologicznie, by nienawidzić mężczyzn. Scena, w której Sutton budzi się w Feminie, do złudzenia przypomina scenę, w której Jerzy Stuhr z kolegą budzą się w Seksmisji z hibernacji.

Nawet kamera patrzy tak samo z dołu, z szerokim kątem. Miasto leży w nieokreślonym miejscu, prawdopodobnie gdzieś w Brazylii. Nieszczęśnicy trafiający w sidła Sunundy są przetrzymywani w szklanych komorach, w których rozpylany jest specjalny narkotyk w postaci gazu, który powoduje powolne osłabienie i wyniszczenie organizmu. Nasz bohater Sutton jest w jednej ze scen molestowany seksualnie przez grupę podwładnych Sunundy. Biedak, nie wiem, jak wytrzymał, ale czy to na pewno były tortury? Zależy jak na to spojrzeć.

Momentami miałem wrażenie, że cała ta zmyślna farsa jest tylko zwykłym pretekstem do tego, by sprośny Franco mógł raczyć nas widokami zgrabnych i jędrnych ciał atrakcyjnych aktorek. 90% obsady to piękne kobiety, na których punkcie szalał reżyser. Film jest atrakcyjny wizualnie, kontrastowa kolorystyka, industrialne i surowe wnętrza. Całość oprawiona została gorącymi rytmami brazylijskiej samby i klimatycznej bossanovy, która pozwala wczuć się w rzeczywistość południowoamerykańskich terenów. Mamy też kilka sekwencji ujęć ze słynnego karnawału w Rio, podczas którego miejscowa ludność rozpalona do czerwoności wywija w rytm muzyki.

Scenariusz do filmu napisał Harry Alan Towers, z którym Franco w latach 1967-1970 zrobił dziewięć filmów. W głównej roli jako Jeff Sutton wystąpił brytyjski aktor Richard Wyler. Miałem przyjemność oglądać go w filmie szpiegowskim Dick Smart 2.007 (1967), który wyreżyserował Franco Prosperi. Wyler zagrał tam w duecie z piękną Margaret Lee, o której wspominałem przy okazji innych recenzowanych produkcji. Aktor ma charakterystyczną facjatę ze swoją opadniętą powieką. Jako amant wypada całkiem nieźle w swoim szytym na miarę garniturze. Postać Sunundy w swym zielonym stroju z wielką literą S na piersi do złudzenia przypominała mi słynną Wonder Woman. Grającą ją Shirley Eaton miała przyjemność zagrać w takich filmach jak Goldfinger (1964) z Jamesem Bondem, Dziesięciu małych Indian (1965) czy też Krew Fu Manchu (1968) Jesusa Franco.

Jakkolwiek dobrze Franco radzi sobie podczas zabawy oświetleniem i scenografią, filmując aktorki w mniej lub bardziej surrealistycznych sytuacjach, tak sceny akcji to za dużo, jak na jego warsztat. Ale nie oczekujmy zbyt wiele od typowego rzemieślnika, jakim był Hiszpan. Mimo swego talentu, przede wszystkim stawiał na to, by film się sprzedał, by producent był zadowolony. Całość wyszła przeuroczo i zadowoli wszystkich miłośników kolorowej, mocno przerysowanej pulpy. Zatem przymknijcie z lekka oko i zapraszam na seans z Jesusem Franco.

Oryginalny tytuł: The Seven Secrets of Sumuru

Produkcja: Hiszpania/USA/RFN, 1969

Dystrybucja w Polsce: BRAK

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *